i jej mieszkańcy

Bałem się, że z mojego drzewka na biurku zostaną suche kikuty. Nagle zaczęło gubić liście, przyzwyczaiłem się do zerkania na zielone drzewko bonsai w czasie pracy. I kiedy już właściwie straciłem nadzieję, że cokolwiek z niego zostanie, zaczęło wypuszczać liście, jeszcze są zwinięte ale coraz pewniej wyrastają z gałązek. Czyli po prostu przechodzi teraz japońską wiosnę. Pamiętam, w poprzednim ogrodzie, pod byłym adresem, nagle w środku zimy zakwitła japońska wiśnia. Na gałęziach leżał śnieg, a spod niego wybuchały kwiaty. Zrobiłem wtedy zdjęcia, która są pewnie gdzieś jeszcze pod innym blogowym adresem. Tutaj w ogrodzie całkiem niedawno zakwitła biała róża.

Napisałem kiedyś wiersz dedykowany Stanisławie Zawiszance. Napisałem w nim, że zapewne urodziła się różą.

Potem minął czas. Potem już prawie przestała widzieć. A w końcu pisała wiersze na ślepo. Pisała też tak listy, mam zapisane przez nią kartki, wers zachodzący na wers, grubym niebieskim flamastrem. Zaczęła myśleć o nowym tomiku wierszy. Wiedziała już, że będzie jej ostatnim. Traktowała to zadanie z największą powagą. Zatytułowała swój tomik “Łabędzi krzyk”. Niestety nie doczekała jego wydania. Ale tomik jest. Zamyka go wiersz, w którym Stacha nawiązuje do tego, co o niej napisałem.

Stanisława Zawiszanka

róże dla pana chagalla

“rozkwitły pąki białych róż”…

najpiękniejsze wysnułam

na bukiet dla pana chagalla –

nie do wiary

róże w moich dłoniach

traciły biel –

pochłaniały ją smużki

fascynujących zieleni –

granatów –

czerni –

głębokiego różu –

diabelska to sztuczka

piękno zabić pięknem –

róże – bo ciągle były to róże

pachniały świecami szabasowymi –

przymknęłam powieki –

nagle

dłonie puste –

nad głową

w łagodnym pożegnaniu

wirował mój bukiet –

płynął wyżej wyżej

gdzie otulona obłoczkiem

żydowska parka

uśmiechnęła się bosko –

moje róże

przylgnęły do rąk

panny młodej –

kocham pana chagalla –

gdy przyjdzie mi szybować

nad światem

z sumieniem obarczonym

setkami filiżanek czarnej kawy

tysiącami wchłoniętych papierosów

mnóstwem wychylonych szkieł

z wodą kwiatową włącznie –

bo kobitki trzeba się przekonać

czy można siusiać fiołkami –

z triumwiratem mężów –

różańcem płci brzydkiej –

to jakąż farbą chlapnie

na mnie pan chagall?

będę zwierzątkiem –

instrumentem –

wachlarzem –

klaunem –

ptaszyskiem –

czy rudym warkoczem?

mimo wszystko –

bo scena obrotowa życia

różnie się kręci

a zapadnia czyha –

urodziłam

i “wyfakultetowałam” dwóch synów –

dbałam o pomylone turkawki

którym śnieg pokrywał gniazda –

ukrywałam dwie

nie za bardzo aryjskie koleżanki –

w wietnamie namalowałam sto dżonek

popełniłam cztery tomiki wierszy

więc gdy będę czekała na wyrok

może oderwać się z weselnego orszaku

profil chłopca –

który szczypiąc mnie w aurę

zapiszczy: “te gojka co tu kręcisz?”

wibrujący baryton zabrzmi:

“haskiel – sza! pan chagall to wi!”

– a ja czego mam się bać?

– w elektryzującym wierszu

młodziutki poeta

objawił mi

że na świat przyszłam

różą –

więc

po prostu

zakwitnę

dla

pana chagalla

Skolimów, zima 2000

(z tomiku “Łabędzi krzyk”, Warszawa 2003)

*

Od tego wiersza minęło jedenaście lat. Nie ma już Stachy. Ale w tym wierszu zapisała siebie, pochłaniającą życie wszystkimi zmysłami. Więc ono jest w tych słowach. Jest trochę jej listów, wierszy, kilka dżonek – akwarel, które malowała.

I nagle dzisiaj, kiedy szukałem dla siebie odpowiedniej lektury odnalazłem w biblioteczce książkę, którą mi kiedyś podarowała. To “Utopia i jej mieszkańcy” Krystiana Lupy. Ten egzemplarz Stacha wyniosła ze swojego płonącego mieszkania w Krakowie. Ma nadpalone brzegi. Na karcie tytułowej zostały szczątki zalanej odręcznej dedykacji. Dzisiaj można już tylko przeczytać: “…wspomnieniem naszych… rozmów, wzruszeń… wspomnieniem Twoich… wierszy… przyjaźnią Krystian… 1994 Kr…”

Kiedy położyłem książkę na biurku, otworzyła się na stronie 60., czytam:
“6 kwietnia 1991

Teatr winien dawać widzowi złudzenie, że nawet bez jego obecności TEŻ BY BYŁ… Żył jak biedronka, która sobie żyje i sobie umiera (zdycha), niezależnie od tego, czy na nią patrzeć, czy nie”.

Tyle niezwykłości! Właśnie dzisiaj zostałem zaproszony do Radia dla Ciebie  do audycji wspomnieniowej o Księdzu Janie Twardowskim (między godziną 20 a 22, będę Księdza Jana od Biedronki wspominał około godziny 21).

Słowa, znaki, ślady, jedyne, co trwa najdłużej.