Archiwum – kanon na nowy blog

Remigiusz Grzela:

A teraz próba mojego kanonu literackiego, próba bo wyłuskanie pięciu tytułów to naprawdę może być jedynie nieudana próba. Kieruję się wpływem tych książek na mnie, kolejność jest raczej związana z moim dojrzewaniem.

1. Tove Jansson – seria o Muminkach – to były pierwsze książki, które uruchamiały moje myślenie, które zaszczepiły we mnie specyficzną filozofię, jaką autorka przemyciła w tych barwnych opowieściach, jeszcze dzisiaj zdarza mi się wracać do „Muminków”.

2. Hanna Krall – Zdążyć przed Panem Bogiem – wiem, z listy lektur: pierwszy raz czytałem w liceum, ale tak naprawdę to była pierwsza książka, która odsłoniła przede mną tragizm wojny, w dodatku pokazała kierunek zawodowy – mistrzowska rozmowa Hanny Krall z Markiem Edelmanem pokazała, jaką przygodą może być zawód dziennikarza

3. Franz Kafka – Wyrok i inne opowiadania – nie wiem, dlaczego z wszystkich książek Kafki akurat to niewielkie opowiadanie wybrałem, może dlatego, że podziałało na mnie najmocniej, a zwłaszcza słowa ojcowskiego wyroku: „Skazuję cię na śmierć przez utopienie”. Wracałem do tego opowiadania w swojej książce „Bagaże Franza K.”, w swojej sztuce „Naznaczeni” a ostatnio w powieści, którą niedawno skończyłem. Maleńkie, hipnotyzujące opowiadanie.

4. Stefan Chwin – Hanemann – jedna z tych powieści, do której wracałem najczęściej. Hipnotyzująca opowieść, hipnotyzujący bohater i Gdańsk przechodzący z rąk do rąk, miasto, które jest mi bardzo bliskie. Proza, w której mówi każdy ręcznie przyszywany guzik.

5. Jarosław Iwaszkiewicz – Dzienniki – przejmujący portret samotnego pisarza, fresk czasu, w jakim żył; pozwalają zobaczyć również to, co stoi za literaturą i za pisaniem, otwierają oczy. Dzienniki Iwaszkiewicza wygrywają w konkurencji z tymi najważniejszymi, jakie wyszły w ostatnich latach, np. dziennikami Sandora Maraia. Prawie tak ważne jak Dzienniki Iwaszkiewicza są dla mnie Dzienniki Witolda Gombrowicza.

Olga Chajdas, reżyser:

“Pornografia” Witold Gombrowicz, za szaleństwo, erotykę, nieodgadnione kierunki i miło spędzony czas w szpitalu.

“Stulecie chirurgów” Thorwald Jürgen, za przypomnienie, że czasem nas boli, a kiedyś bolało dużo bardziej.

“Boska cząstka” Leon Lederman, Dick Teresi, bo jak sami autorzy piszą “jeśli wszechświat jest odpowiedzią, jak brzmi pytanie?”

“Krótka historia czasu” Stephen Hawking, za cały świat.

“Tomcio Paluch”, Bracia Grimm, za czas w dzieciństwie.

Ewa Kowalewska, charakteryzatorka i kostiumografka:

1. Kosiński „Malowany ptak” – książka przeczytana zdecydowanie za wcześnie (14lat)  – odkryłam „dark side” o której nie miałam pojęcia

2. Czechow sztuki, opowiadania i nowele.  Autor który uczy mnie  wrażliwości i tego, że kobiety są niebywale interesujące!!!

3.  ”Harlekin”, jeden z dwustu, które posiadała babcia. Przeczytany pozwolił spojrzeć na babcię jako na kobietę marzącą o miłości prawdziwej. Pełną tęsknoty.

4. „Układ” Kazana w pewnym momencie mojego życia ta książka pomogła wyjść z tarapatów.

5. Kern „Ferdynand wspaniały”- mama mi czytała. Dziś ja czytam wiersze Kerna mojemu synowi. Uwielbiamy z Gabrysiem te „nasze” wierszyki.

Kasia Adamik, reżyserka:

„Kapitanowie Zuchy” Rudyard Kipling – Kocham morze. Kocham tych bohaterów. Bardzo bym chciała nakręcić. Ale okazuje się, że na kutrze rybackim mam chorobę morską.

„Wojna i Pokój” Lew Tołstoj – Czy kiedyś ktoś napisał lepsze sceny batalistyczne?

„Wzgórza Błękitnego Snu” Igor Newerly – To jeszcze kiedyś może mi się uda nakręcić.

„Hotel New Hampshire” John Irving – I w ogóle cały John Irving

„Martin Eden” Jack London – Końcówka mi się kiedyś śniła po nocach.

Książki, które przeżyłam totalnie emocjonalnie, przeczytałam jednym tchem i parę razy.

Maciej Kowalewski, dramaturg, scenarzysta, reżyser i aktor:

1. „Podróże Guliwera” Johnathana Swifta. Ta książka pozwoliła mi przeżyć najgorszy okres dzieciństwa, który w gruncie rzeczy mnie zbudował. To najważniejsza powieść w moim życiu. Czytając ją, byłem w niej, całkowicie wyłączony z naszego świata.

2. „Mag” Johna Fowles’a. Wzbudziła we mnie zachwyt. Byłem Nicholasem Urfe na greckiej wyspie Phraxos, manipulowanym przez Maurice’a Conchisa. Wciąż jestem pod wpływem tego majstersztyku kreacji.

3. „Maszeńka” Vladimira Nabokova (i kilka jego innych książek). Najpiękniejsza opowieść o miłości w ogóle. Nigdy tak szczerze nie płakałem nad książką.

4. „Cyberiada” Stanisława Lema (i kilka jego innych książek). Kiedy ją czytałem, cieszyłem się z czystego geniuszu jednego z najlepszych powieściopisarzy-filozofów jacy kiedykolwiek istnieli. I na maksa zazdrościłem wyobraźni, złoszcząc się, że nigdy się do tego nie zbliżę jako twórca.

5. „Bóg urojony” Richarda Dawkinsa. To uzdrawiające, uczciwe i genialne dzieło. Po jego przeczytaniu jestem spokojny.

Elżbieta Czerwińska, aktorka:

1. Dzieciństwo – MAŁA KSIĘŻNICZKA I TAJEMNICZY OGRÓD Frances Hodgson Burnett – obie książki przeczytałam w wieku 10 lat i zabrałam je ze sobą w daleką podróż do Peru. Przeczytałam je niezliczoną ilość razy. TAJEMNICZY OGRÓD oczarował mnie swoim klimatem i prostym przesłaniem, że nie warto zamykać się za murem swoich uprzedzeń i ograniczających przekonań, lepiej uzewnętrznić swoją wrażliwość i czerpać siłę z zaufania do samego siebie. MAŁA KSIĘŻNICZKA długo była dla mnie wzorem do naśladowania. Historia dziewczynki, która miała wszystko, co mógł ofiarować jej los, następnie to straciła i znów odzyskała, nie tracąc przy tym nic z samej siebie, urzekła mnie  i na zawsze wpoiła przekonanie, że bez względu na okoliczności i to, co nas w życiu spotyka, warto być sobą i spoglądać na życie z centralnego punktu Koła Fortuny pozostając tą samą osobą w dniach triumfu i klęski.

2. W POSZUKIWANIU STRACONEGO CZASU Marcela Prousta to książka, do której wracałam wielokrotnie, szczególnie do pierwszego i ostatniego tomu. Proust traktuje czas jak spiralę, biegnącą w głąb i przypomina, że istnieliśmy duchowo już w naszych przodkach i istnieć będziemy jeszcze długo po fizycznej śmierci w tym, co stworzyliśmy, dlatego sztuka, pojęta jako nasze duchowe dziedzictwo jest tym, czemu warto poświęcić życie.

3. BRACIA KARAMAZOW, IDIOTA, w ogóle cały Fiodor Dostojewski otworzył mnie na ciemną stronę natury ludzkiej i poruszył moją duszę i serce długo zanim nauczyłam się go rozumieć.

4. OPOWIADANIA Karen Blixen, szczególnie „Burza” i „Uczta Babette” to pochwała artysty, który pozostaje nim na zawsze, nawet w niesprzyjających i ograniczających go okolicznościach, niezmiennie szukając możliwości wyrażenia swojej sztuki.

5. MIŁOŚĆ W CZASACH ZARAZY G.G. Marqueza, bo jest najpiękniejszą historią o miłości, jaką kiedykolwiek czytałam.

Ewa Parma, poetka:

1. Julio Cortazar „Gra w klasy” i „Opowiadania zebrane” – za otwarcie kompletnie nieznanych rejonów wrażliwości we właściwym momencie.

2. John Fowles „Kochanica Francuza” i „Mag” – za głęboki wgląd w duszę kobiecą, bogactwo wiedzy historycznej i filozoficznej oraz mistrzowskie wodzenie czytelnika za nos do samego końca.

3. Richard Dawkins „Bóg urojony” – za wdzięk i brawurę, z jaką udowadnia ci, że dobrze wiesz to, czego nie chcesz wiedzieć i lepiej się do tego przyznać, by miło i pożytecznie spędzić resztę danego ci czasu.

4. Alice Miller „Zniewolone dzieciństwo” – za otwarcie oczu na prawdę o dzieciństwie i mechanizmach, które działają w rodzinie i społeczeństwie.

5. Ryszard Kapuściński „Podróże z Herodotem”, wpiszę ale tak naprawdę wszystko, za głęboko humanitarne podejście do ludzkiej niedoli i zrozumiale opisane mechanizmy władzy i polityki.

Mariusz Szczygieł, reporter:

1) „Trudności ze wstawaniem” Hanna Krall. Każda pointa wprawiała mnie w stan odrętwienia.

2) „Matka noc” i „Śniadanie mistrzów” Kurt Vonnegut. Chciałbym napisać te książki. Inspirujące pod każdy względem.

3) „Śmierć pięknych saren” Ota Pavel. Najbardziej antydepresyjna książka świata.

4) „Zamek” Kafka. Powieść totalna, jest tam wszystko.

5) „Papuga Flauberta” Julien Barnes. Zachwycająco nietradycyjne podejście do biografii.

No i nie starczyło mi miejsca na „Amatorki” Jelinek i „Między nami dobrze jest” Masłowskiej.

Monika Libicka, dziennikarka:

Nie jest mi łatwo wybrać  5 książek, które mnie ukształtowały, bo  gdy zrobiłam rachunek sumienia, okazało się, że  w każdym okresie życia było ich kilka i dziś nie wiem, czy mogę powiedzieć, że jakaś jedna, konkretna miała większy wpływ niż inne.
W dzieciństwie zazwyczaj pożyczałam hurtowe ilości książek z biblioteki i czytałam je po lekcjach. Z kilku różnych, które miały znaczenie,  wybrałam „Dzieci z Bullerbyn”  Astrid Lindgren, książkę która pomogła mi pogodzić się z faktem, że  sen o posiadaniu siostry pozostał tylko snem, a marzenie o życiu na wsi było nie do zrealizowania dla osoby, której rodzice mieszkają i pracują w dużym mieście. Ta książka z pewnością rozciągnęła moją wyobraźnię.
Gdy trochę podrosłam, sięgnęłam po całą serię literatury pogranicza ze Stanów Zjednoczonych, ale najważniejszą okazała się książka „Ostatni Mohikanin” – J.F. Coopera. Myślę, że to ona głównie zbudowała we mnie tęsknotę za amerykańskim mitem, romantyczną wizją wolności, a także chęć przekraczania granic, również tych fizycznych, która później zamieniła się w potrzebę wyjazdu poza własny grajdoł i spotykania innych kultur. ( Z tego okresu chyba też pochodzi moja fascynacja długowłosymi facetami.)

Książki, które towarzyszyły mi w okresie dojrzewania, gdy usiłowałam ustalić kim jestem, a kim być nie chcę, to m.in.  „Zabić Drozda” Harper Lee, „Obłęd” Krzysztonia, „Pożegnanie z Bronią” Hemingwaya i „Łuk Triumfalny” Remarque’a. Jednak najważniejszy był na pewno „Buszujący w zbożu” Salingera, który utwierdził mnie w przekonaniu, że nie należy beczeć, tak jak stado, ale zawsze próbować własnym głosem.

Potem, gdy już wyjechałam do Stanów, przeczytałam książki, które przypomniały mi, jak strasznie tęsknię do Polski i jak bardzo trzeba do niej wrócić. Ważne były dwie, ale jeśli mam z nich wybrać, to raczej „Inny Świat” Grudzińskiego, niż „Zasypie wszystko wiatr, zawieje”  Odojewskiego.

Zostało mi miejsce na jedną pozycję i musi nią być najważniejsza i najpiękniejsza książka, jaką czytałam – czyli „Heban” Kapuścińskiego. Niezwykle ważny zarówno ze względu na autora, którego bardzo cenię, jak i przez wzgląd na wielowymiarowość tego tekstu. Kapuściński  napisał fascynujący wykład o tym, co ukształtowało dzisiejszą Afrykę,  a przy okazji pokazał, jak dobrze pisać, dobrze żyć, jak patrzeć na Innego, jak starać się go zrozumieć i jak znajdować dystans do własnej kultury. Równocześnie ze względów formalnych ta książka jest dla mnie arcydziełem dziennikarstwa, które w interesujący, obrazowy sposób, ukazuje fragment naszego świata z różnych perspektyw, tak jakby autor zmieniał obiektyw, i raz posługiwał się teleskopem, a raz szerokokątnym spojrzeniem, umieszczającym opisywaną materię w geograficznym i historycznym kontekście.

No i jest pięć. A gdzie miejsce na inne, też ważne? Na przykład w dziale literatura faktu „Jakbyś kamień jadła” Tochmana albo „Ziemię i chmury” Szewacha Weissa.  Albo tytuły Vonneguta, Hellera, Jasienicy, Barbary Tuchman, Gombricha, Patricka  White’a, Saula Bellowa czy Eduardo Mendozy.

Elżbieta Ciastoń-Przecławska, socjolog, pracuje od zawsze w obszarach problemów społecznych:

1. Kornel Makuszyński „Perły i wieprze”- świat, który odszedł, pełen dobroci, jakiej dziś już nie ma, pełen też cierpienia, fantazji, humoru nieobecnego w dzisiejszym świecie… i chociaż nie jest to mój świat, jakoś tęsknię za tym niepowtarzalnym klimatem… zawsze do niej wracam;

2. Stanisław Lem „Głos Pana”- nadzwyczajne, nadintelektualne, błyskotliwe, czasem cyniczne i pełne humoru; No i jak zwykle zaskakujace. Zmuszające do refleksji nad naturą człowieka i własnym ja… Oczywiście dla mnie cała twórczość Lema jest bardzo ważna!!!

3. Stanisław Ignacy Witkiewicz „622 upadki Bunga”- szaleństwo, emocje, fantazja – zupełnie nadzwyczajna porcja barwnego i plastycznego „świrowania”. Cudne, pełne adrenaliny, ale w tym dobrym stylu (niestety znów dalekim od współczesności);

4. Michał Choromański „Kotły Beethovenowskie” – dzieje się, komplikuje, wspaniale się plącze i jakie postaci… Kocham też jego „Różowe krowy i szare scandalie”… i inne…

5. Jonathan Carroll „Kraina Chichów” (też jego inne książki) – niby normalnie, ale jednak… trochę magii i zupełnie oczywistego szaleństwa i urojeń, które są w jego utworach nieodłącznym elementem rzeczywistości i świata…

Jan Henryk Cichosz, poeta:

1. „Elementarz” Mariana Falskiego – za dziewictwo słowa.

2. „Biblia”- za piękno języka, nadzieję i zwątpienia

3. „Pan Cogito” Zbigniewa Herberta- za mistrzostwo słowa i szczerość

4. „Dałem głos ubogim” Ryszarda Kapuścińskiego – za zapatrzenia na niepamiętanie człowieka o Człowieku

5. „Mapa pogody” Jarosława Iwaszkiewicza – za przepiękne godzenie się z przemijaniem.

Nie zmieściły się w Piątce, a wielka szkoda… „Wiersze” Cypriana Kamila Norwida, „Filozofia” Arthura Schopenhauera, „Chłopi” Władysława Reymonta, „Wiersze” Emily Dickinson, „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a, „Siekierezada” Edwarda Stachury.

Henryka Krzywonos-Strycharska, legenda Solidarności, sygnatariuszka porozumień sierpniowych:

W swoim życiu przeczytałam dużo książek, które później pomogły mi wiele zrozumieć i wywarły duże znaczenie w moim życiu. Pierwszą książką, jaką przeczytałam był „Pokój na poddaszu”.  Jest to książka, która przypominała trochę moje dzieciństwo. Wtedy myślałam sobie, że nie jestem sama na tym świecie, co ma tak źle. Są inne dzieci, które mają gorzej, bo ich mama umiera. Pamiętam, jak mocno przeżywałam z tymi dziećmi te wszystkie upokorzenia i było łatwiej (nie byłam sama). A potem było „Pięć lat kacetu”, po tej książce zaczęłam rozumieć mojego ojca (był w trzech obozach koncentracyjnych). A następne książki pozwoliły mi oderwać się od rzeczywistości i nie myśleć, że są ludzie którzy mają gorzej, i im bardzo współczułam, mając przekonanie że to nic, że kiedyś będzie lepiej i oczywiście dzięki tym książkom robię to, co robię.

Teresa Czekaj, pianistka

No tak, dobre sobie wymienić, wyselekcjonować pięć książek, które zaważyły na moim życiu. To przecież niemożliwe. Bo jak napisze, nikt nie potraktuje mnie poważnie. Bo moje życie kształtowało się książkami. A pięć, które tak naprawdę zaważyły są tak dalekie od powszechnych oczekiwań, że nie sposób podciągnąć je pod żadne kanony. Poza tym opisanie ich w dwóch słowach uważam za bluźnierstwo. Zasługują na więcej.
Pierwszą książką mojego dzieciństwa, którą dochowałam do dzisiaj w stanie całościowym,  jest ukochana książeczka z serii „Poczytaj mi, mamo”, zatytułowana „Oj, sikorko, sikoreczko”

A tekst (Lenartowicza) wyglądał w ten sposób:

Oj sikorko sikoreczko!
Nie ściel gniazdka, kochaneczko,
Nie ściel blisko nade drogą,
Bo ci gniazdko popsuć mogą (bis)

Uściel lepiej tam w gęstwinie,
Tam w gęstwinie na leszczynie,
Gdzie się listek nie zachwieje,
Nikt się gniazdka nie spodzieje. (bis)

Oj, sikorko, sikoreczko,
Nie wierz temu, kochaneczko!
Bo i w gąszczach po orzeszki
Pastuszkowie depcą ścieżki. (bis)

Oj, sikorko, sikoreczko!
Ściel gniazdeczko, kochaneczko!
Lepiej w borze na jaworze,
Gdzie go dostać nikt nie może. (bis)

Oj, sikorko, sikoreczko,
Nie wierz temu, kochaneczko!
Jak ten jawor zetną kiedy,
Cóż z gniazdeczka będzie wtedy! (bis)

Oj, sikorko, sikoreczko!
Więc na sośnie ściel gniazdeczko;
Sosna zawsze zielenieje,
Wiatr gniazdeczka nie rozwieje. (bis)

Oj, sikorko, sikoreczko!
Nie ściel gniazdka tak daleczko,
W naszym sadku na jabłoni,
Tam się gniazdko lepiej schroni. (bis)

My i płotek upleciemy,
My i kotka wypłoszymy,
Jeno, miła sikoreczko,
W naszym sadzie ściel gniazdeczko. (bis)

Ważna, bo dochowała się do dzisiaj, a miesięcy miałam z osiem, jak ją dostałam. A później, jak już czytałam samodzielnie (zresztą sikoreczkę umiem na pamięć i po skończenie świata), płakałam rzewnie, bo jak można sikoreczce i gniazdku jakąkolwiek krzywdę uczynić. I tak już mi pozostało.

Drugą książką, która mnie ukształtowała był Bukwar. Tak, Bukwar z 1954 roku, który miał oliwkową okładkę, gładki papier (książki w Polsce były drukowane wtedy na skrzyżowaniu papieru ściernego z toaletowym) i bardzo, bardzo ładne obrazki. Na tym bukwarze nauczyłam się czytać. Bo to były czasy, kiedy książka rosyjska kosztowała złotówkę, a polska pięć. Zostało to jakoś po dziadku, który był inspektorem okręgu szkolnego, zanim go władza ludowa nie przeniosła na tamten świat. A babcia była z zaboru rosyjskiego. A bachor był namolny i nie chciał chodzić do przedszkola za żadne skarby świata. Tak więc w wieku lat trzech i trzech miesięcy wbiłam wszystkich w fotel czytając po rosyjsku.

A potem był ukochany atlas Romera, przy którym spędzałam godziny (i pod kołdrą też). Znałam każdą wysepkę na Pacyfiku i ciągle się dopytywałam, co to takiego ananas. I tak mi zostało do liceum, kiedy pani od geografii skutecznie wyperswadowała mi miłość do tego przedmiotu. Ale wyspy na Pacyfiku pamiętam i bardo przeżywam, jak się rodzą nowe.

A potem było źródło wiedzy wszelakiej (w tym zakazanej), czyli Encyklopedia Gutenberga. Ostatnie hasło brzmiało Zyżymory. Do dziś nie wiem, co to takiego. Czytana z wypiekami na twarzy w toalecie w wieku bardzo nieletnim.

A potem było już bardzo poważnie, więc Bajki i Satyry Krasickiego z ilustracjami Szancera, z których morały pozostały do dziś, a ilustracje śnią się po nocach.

A potem Winnetou Karola Maya, Centkiewiczowie i Szklarski tropami Tomka, którzy mnie ukształtowali i właściwie wszystko, co potem, było już tylko potwierdzeniem.

A potem zrobiło się poważniej. Bo Pamiętniki Rubinsteina (bynajmniej nie ze względu na artystyczne perypetie, a ze względu na spojrzenie na życie), Pamiętniki Jeana Guittona czytane w Polsce i po polsku, potem we Francji po francusku, potem dyskutowane z autorem, który zbliżał się do wieku kanonicznego lat stu – ze względu na malarskość i głębię postrzegania rzeczywistości. I głębię życia.

To to, co mnie tak naprawdę i dogłębnie ukształtowało.

A potem były już otwarcia:

Pierre Assouline i jego biografie, a nawet może bardziej niż biografie „Klientka” za zrozumienie pokrętności ludzkich losów.

Schirrer i jego dziennikarska historia II wojny światowej, która jak mnie wciungła, to jak nie przymierzając tego Juntka na hali, co ino mu kapeluś widoc. I nie odpusco.

Waltera Benjamina Pasaże, którymi ciągle podążam.

Korespondencja Rilkego z Lou Andreas-Salomé jako szczyt głębi i wyrafinowania w szeptach rzucanych na papier.

FelietonyPrusa jako dowód, że w Polsce tak naprawdę nic się nie zmieniło.

I Borges, Cioran i Jankélévich, ale to długa i ważna historia.

A jak choruję, jedno mnie uzdrowi (działa od wielu, wielu lat, nie powiem ilu, bo wstyd): zdezelowany, wyczytany, wystrzępiony i zupełnie rozleciany egzemplarz „Wszystko czerwone” Joanny Chmielewskiej. Nazajutrz niezawodna pełnia formy. Lepsze niż antybiotyk.

Marta Fox, pisarka:

To najtrudniejszy wybór.  Już trzeci raz zmieniam kanon. I czuję się podobnie jak Józef Hen, który stanął w Auchanie pomiędzy półkami i krzyknął: – Marta, zobacz, ile tu rodzajów majonezów i ketchupów.

1.     Jack, London, „Martin Eden” – przeczytałam w wieku 12 lat i uwierzyłam, że wytrwałością tudzież uporem można osiągnąć wiele. I uwierzyłam, że warto sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga.

2.     Julio Cortazar, „Gra w klasy” – Cortazar pokazał mi, że można wywrócić swój świat, ułożony wedle maminych kanonów, do góry nogami; i że po nas, choćby potop.

3.     Fiodr Dostojewski, „Idiota” – dzięki tej powieści odroczyłam moje pierwsze samobójstwo, ponieważ chciałam najpierw zrozumieć mroczność i szaleństwo Nastazji Filipownej.

4.     Wiersze Emily Dickinson, do których wracam bardzo często, podziwiając precyzję języka i głębię myśli oraz „Sercątko” Herty Muller, do którego nie będę wracać, wystarczy mi, że od tej pory szukam wszędzie i piekła, i podszewki każdego słowa, każdego snu, każdego zdarzenia.

5.     Alice Miller, „Zniewolone dzieciństwo” – dzięki czemu zrozumiałam, że nie jestem winna.

Kamila Jansen, tłumacz, teatrolog:

„Portret Doriana Graya” Oskara Wilde’a – absolutny numer jeden, jedyna książka, do której chcę wracać i wracam co kilka lat. Dyskurs o sztuce, o jej granicach, o odpowiedzialności twórcy. A jednocześnie fantastyczna powieść grozy. Piękne, smutne, przerażające, jeszcze raz piękne. No, i lord Henryk Watton…!

„Upadek” Alberta Camus – właśnie „Upadek”, a nie „Dżuma”, ani nie „Obcy”. Głównie ze względu na formę – to od początku do końca monolog. Jak monodram. Diabelski, genialny pomysł.

„Biesy” – pierwsza powieść Dostojewskiego, jaka wpadła mi w ręce, kiedy miałam lat naście. Po przeczytaniu pierwszej strony pomyślałam „oto geniusz”. Do dziś twierdzę, że to jego najlepsza powieść. O wszystkim. Ale o Rosji przede wszystkim. Zawiera w sobie całą Rosję…

„Dzienniki” Witolda Gombrowicza – uwielbiam Gombrowicza, ale „Dzienniki” mają w sobie wszystko, co w jego pisarstwie najważniejsze. Często łapię się na tym, że wielu pisarzy do Gombrowicza porównuję. Nie tylko pod względem stylu, ale i stosunku do polskości.

„Imię róży” Umberto Eco – lektura pożarta podczas zwolnienia lekarskiego, która później często mnie inspirowała. Najpierw widziałam film Jean-Jacquesa Annaud, co trochę rzutowało na percepcję książki, ale i tak utonęłam w tym mrocznym średniowieczu. Ta powieść to dla mnie czysta kreacja.

Izabela Szymańska, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, teatrolożka:

Nie jestem wierną czytelniczką. Generalnie nie wracam do książek, tak samo do filmów czy spektakli – wolę przeczytać coś nowego, bo może spodoba mi się jeszcze bardziej niż to co już znam?

Jest jednak kilka tytułów, do których pewnie kiedyś wrócę.

„Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej – jedna z najlepszych sztuk jakie czytałam w ostatnich latach. Autorka ma świetne ucho, doskonale podsłuchuje co i w jaki sposób do siebie mówimy, jak „mówią do nas” gazety, telewizja i tworzy z tego błyskotliwy „język braku”: Idź do swojego braku pokoju – to jedna z moich ulubionych kwestii.

„Gottland” Mariusza Szczygła – otworzył mi oczy na Czechów. U nas władza walczyła z opozycją, czyli grupa z grupą, tam – władza walczyła z pojedynczym człowiekiem (historia Jana Prohazki, którego prywatne rozmowy wyemitowała telewizja). A mimo tego wszystkiego w tej książce jest czasami śmiesznie.

„Lampart” Lampedusy – jeden z moich wykładowców pytał na zajęciach: Jaką książkę wzięłabyś ze sobą udając się na wakacje do Włoch? Z przymrużeniem oka myślałam o tych literackich podróżach, ale ostatnio przed wakacjami na Sycylii przeczytałam „Lamparta”. Hotele powinny mieć wydania kieszonkowe, które turyści czytaliby leżąc na plaży w Mondello. Barwna, gorzka, świetnie napisana!

„Niebezpieczne związki” Choderlosa de Laclosa – lektura licealna. Wtedy zrobiły na mnie wrażenie dwie rzeczy: intrygi i to, że można przedstawić złożoną historię tylko za pomocą listów.

„Panny z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza – nie wiem czy bardziej lubię sposób pisania Iwaszkiewicza czy przedwojenny, nieistniejący już świat, który opisuje. Zmysłowe opowiadanie o powrocie – do ponownego przeczytania za jakieś 15 lat.

Elżbieta Binswanger-Stefańska, dziennikarka:

Pięć książek? A zatem remanent. Powiedzmy, że statystycznie tygodniowo czytam dwie książki, przez 50 lat przeczytałam ich więc ok. 5200. Odrzucam dwie trzecie tych, które nie są powieściami, poezję (z wyjątkiem eposów, bo są to niejako powieści wierszem), sztuki teatralne, literaturę faktu, reportaż, pamiętniki, listy i dzienniki, autobiografie, biografie i monografie, książki popularnonaukowe, specjalistyczne, eseje i wywiady…

Zostają 1733 tytuły. Z tego odrzucam jeszcze i te wszystkie, których autorów czytałam w całości lub prawie w całości i z których trudno by mi było wybrać po jednym tytule: Stanisław Lem, Dostojewski, Wells, Mann, de Beauvoir, Oz i inni, od Nobla Mario Vargas Llosa…

Dla ułatwienia niech to będzie równy tysiąc. Zostają 733 tytuły. Ciągle jeszcze ciężko wybrać 5, więc jeszcze jeden myk, wybieram książki tylko z mojej pierwszej czytelniczej dekady, wszak stały się bazą na resztę życia:

1. Homer, „Odyseja” – morskie przygody w świecie pełnym bogów, stworów, niespodzianek i nagłych zwrotów, to wtedy zalęgło się we mnie przekonanie, że tak wygląda życie w ogóle i tak będzie wyglądało moje, faktycznie, żyłam tak na lądzie jak i na morzu życiem pełnym niespodzianek i nagłych zwrotów, każdemu jego odyseja.

2. Wolter, „Kandyd czyli optymizm” – zaszczepił we mnie przekonanie, że świat jest znacznie bardziej skomplikowany niż myślałam, życie, to, owszem, jedna wielka przygoda, ale niektórych przygód lepiej się wystrzegać.

3. Aleksander Dumas, „Hrabia Monte Christo” – dwie strony medalu sprawiedliwości, słodycz i gorycz zemsty, zalążek etycznych rozterek, oto, czego nauczyłam się od starego Dumasa, oraz tego, że nie musi się ruszać z miejsca, żeby przeżyć przygodę, bo wiedza sama w sobie jest przygodą.

4. Daniel Defoe, „Robinson Cruzoe” – ach, uciec w świat i zostać rozbitkiem, sam na sam z życiem, zaczytywałam się w przygodach Robinsona i do wszystkiego, z czym on się mierzył, robiłam własne przymiarki, Robinson tak świetnie sobie radził, więc dlaczego nie ja?

5. Boccaccio, „Dekameron” – to była moja lektura w roku 1968, w wakacje między szkołą podstawową a liceum, czytając odkrywałam, że oprócz fantastycznych podróży i mimo nieszczęść, wojen, chorób i katastrof jakie spadają na ludzi, jest jeszcze coś niezwykle ekscytującego wartego przeżycia, co coraz wyraźniej przeczuwałam.

Remanent jak to remanent, porządkuje, więc podaję również inne ważne „piątki”.

Najważniejsze pojedyncze powieści, które zasadniczo odmieniły moje postrzeganie świata:

1. Erich Maria Remarque, „Na zachodzie bez zmian”

2. Joseph Heller, „Paragraf 22″

3. Michał Bułhakow, „Mistrz i Małgorzata”

4. Arundhati Roy, „Bóg rzeczy małych”

5. Sherko Fatah, „Czarny statek”

Najsympatyczniejsze i najzabawniejsze książki:

1. Joanna Chmielewska, „Całe zdanie nieboszczyka”

2. Jerome K. Jerome, „Trzech panów w łódce nie licząc psa”

3. Shirley Jackson, „Życie wśród dzikusów”

4. Gerald Durrell, „Moja rodzina i inne zwierzęta”

5. Redmond O’Hanlon, „W sercu Borneo”

Oraz, na koniec, najważniejsze nie-powieści:

1. Hoimar von Ditfurth, „Dzieci wszechświata”

2. Carl Friedrich von Weizsäker, „Jedność natury”

3. Erich Fromm, „Ucieczka od wolności”

4. David S. Landes, „Bogactwo i nędza narodów”

5. Philip Zimbardo, „Efekt Lucyfera”

Iza Kuna, aktorka:

1. „Dzieci z Bullerbyn” za narodziny przyjaźni, która jest najważniejsza w życiu. Zawsze chciałam mieć najbliższych mi ludzi pod ręką i chodzić z nimi do sklepu i kupować cukierki.

2. „Portret Doriana Graya” za narodziny cynizmu, sarkazmu, blefu. Lord Watton to moja pierwsza miłość.

3. „Ocean morze” Alessandro Baricco za to, że Baricco napisał o mnie i za to, że ja napisałam do niego. Za namiętność i delikatność.

4. „Dziedzictwo” Philipa Rotha za opowieść o więzi, miłości, umieraniu, …ojcu.

5. „Czarna Skrzynka” Amoza Oza za to, że chciałabym w tym zagrać i za błędy ortograficzne ich syna, za opowieść o końcu miłości.

Borys Jaźnicki, aktor:

Bardzo trudno wybrać mi 5 książek – szczególnie, że przez całe życie czytam właściwie tylko klasykę lub książki „o zabarwieniu biograficznym“. Dlatego muszę to rozdzielić na dwie listy.

Klasyka
1.  Dzieciństwo -„Alicja w krainie czarów” ( i „Alicja po drugiej stronie lustra“) Lewisa Carolla – nie rozumiałem wtedy świata dorosłych (do tej pory nie do końca rozumiem) i często czułem się w ich towarzystwie jak Alicja rozmawiająca z Gąsienicą lub Hojdy Bojdy.
2. Okres nastoletni –„Niebezpieczne związki” Chaderlos’a de Laclos – odkrywałem wtedy fascynację granicami ludzkiej podłości – dzięki tej książce dostałem się do PWST.
3. Wczesna młodość – „Zwrotnik Raka“ Henry’ego Millera – fascynowało mnie, że można zostać właściwie włóczęgą i żyć tylko dla sztuki.
4. Późna młodość – „Idiota” Dostojewskiego – identyfikowałem się z Myszkinem.
5. Dorosłość – „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta – traktuję jako jedną książkę – sama prawda o ludziach pokazana na przykładzie wybranego środowiska.

Druga kategoria
1. Dzieciństwo  – „Mity greckie“ – święcie wierzyłem, że w Grecji Bogowie istnieją i że jak tam pojadę to ich spotkam, dlatego nie traktowałem tego jako fikcji.
2.  Okres nastoletni – „My dzieci z dworca Zoo“ Christiane F – opisywał bunt, który mnie fascynował, a którego nigdy nie przeżyłem – bo ta książka mnie przed tym uchroniła.
3. Wczesna młodość – „Moja Autobiografia” Chaplina – opowieść o pasji i nonkonformizmie, o Chaplinie napisałem też pracę magisterską.
4.  Późna młodość – „Dzienniki“ Niżyńskiego – wejście w dziwny świat człowieka, który nie wytrzymał własnego geniuszu.
6. Dorosłość „Ja, Maja Plisiecka“ Plisieckiej – pozbawiona zadęcia i bardzo zabawna opowieść o pasji i niezwykle silnej woli.

Jerzy Sosnowski, pisarz, publicysta, dziennikarz:

Najważniejsze książki (dla mnie):

1.       (z dzieciństwa)  Joanna Kulmowa: „Stacja Nigdy W Życiu”
(z ilustracjami Bohdana Butenki) – jedna z całej serii książek, pisanych na przełomie lat 50. i 60. przez polskich pisarzy, którzy starali się adaptować dla potrzeb literatury dziecięcej konwencje dwudziestowiecznej awangardy (innymi były m.in. „Cyryl, gdzie jesteś?” Woroszylskiego czy „Pięć przygód detektywa Konopki” Domagalika). „Stacja Nigdy W Życiu” Kulmowej była z nich bodaj najbardziej radykalna. Ta antypowieść, czy zgoła „Ulisses” dla dzieci, to mieszanka rozmaitych konwencji powieściowych i dramatycznych, tudzież wypowiedzi odautorskich, wierszy i niby-dokumentów, połączona z fenomenalnymi rysunkami Butenki. Widzę dziś wyraźnie, że po wielokrotnym przeczytaniu tej książki w wieku lat sześciu czy siedmiu, mogłem, rzecz jasna znacznie później, właściwie bez trudności „łykać” najbardziej zakręcone pomysły prozatorskie Joyce’a, Robbe-Grilleta, Cortazara czy Vonneguta, a także malarstwo Picassa (zwłaszcza z lat 40.) – w poczuciu, że to jest dobrze oswojony, mój świat, w który wprowadziła mnie przecież Kulmowa. I Butenko.

2.       Philip Dick: „Ubik” (w tłumaczeniu Michała Ronikiera) – powieść s-f, która (jeśli dobrze liczę) towarzyszy mi już ponad trzydzieści lat, przekształcając się jak w morfingu (komputerowej animacji) w książkę wciąż o czym innym. W tym sensie jest dla mnie rodzajem opowieści mitycznej, nabierającej w rozmaitych okolicznościach rozmaitych sensów. Pod względem roboty warsztatowej ma zapewne niemało wad, ale kto wie, czy właśnie dzięki nim nie wchodzi tak łatwo w interakcje z tym, co mi się akurat w życiu przytrafia. (Arcydzieła, jak to napisał kiedyś Gombrowicz, bywają nieznośnie doskonałe i obywają się niemal bez czytelników).

3.       Julio Cortazar: „Gra w klasy” (w tłumaczeniu Zofii Chądzyńskiej) – jakkolwiek w intencji autora miała, zdaje się, wywracać konwencje realistycznej powieści, dzięki swojej dziwacznej strukturze i przejmująco nakreślonym portretom bohaterów wyznaczyła mi marzenie o życiu w poszukiwaniu „czegoś więcej” i ukształtowała tak dokładnie wyobrażenie o dwóch centrach świata – Paryżu i Buenos Aires, gdzie toczy się akcja powieści – że w rezultacie zwiedzałem obydwa te miasta z „Grą w klasy” pod pachą i uczestniczyłem nawet w groteskowej naradzie jej polskich czytelników na ulicy Cachimayo w Buenos Aires, podczas której zastanawialiśmy się (grono poważnych filologów!) między którymi oknami mogła przechodzić po desce do prasowania Talita, żeby przenieść z mieszkania do mieszkania paczkę yerba mate. Jakbyśmy zapomnieli o różnicy między fikcją a rzeczywistością.

4.       Fiodor Dostojewski: „Idiota” (w tłumaczeniu Jerzego Jędrzejewicza z poprawkami Zbigniewa Podgórca) – o tej powieści powiem coś, być może, skandalicznego: wydaje mi się ona równie źle napisana, jak „Ubik”. A zarazem, choć wracając do tej lektury mam ochotę co chwila wołać: „tak nie wolno! Tak się nie pisze!”, proza Dostojewskiego wprawia mnie w stan podekscytowania bliskiego histerii. I nic dziwnego, że coś podobnego przeżyłem w Jerozolimie, bo ta ekscytacja jest religijnej natury. Dostojewski przedstawia w „Idiocie”, jak bardzo rzeczywisty ideał chrystusowy nie pasuje do nowożytności, a może w ogóle do żadnej  epoki, bo jest „nie stąd”, a „tu” wszystko zostało skażone niedoskonałością.  Otwierają się tu perspektywy tak poważnej refleksji nad wiarą, że na tle „Idioty” właściwie każda wypowiedź o religii razi powierzchownością. No, może poza „Braćmi Karamazow” i Biblią…

5.       Autor nieznany: „Księga Koheleta” (najchętniej w tłumaczeniu Czesława Miłosza) – bardzo długo dawałem się nabierać na rozpowszechniony (prze)sąd, że jest to manifest starożytnej ascezy i tylko zupełnie nie rozumiałem, co w takim razie robią w tej biblijnej księdze zdania w rodzaju „ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej”. Dopiero kiedy zrozumiałem, że „marność nad marnościami” to wezwanie nie do odrzucenia przyjemności zmysłowych, lecz do dostrzeżenia ich przelotności i kruchości, Kohelet stał się dla mnie kimś niebywale ważnym. Kto przypomina o właściwej mierze dla wszystkiego, co nam się przydarza. I kto łączy religijność z bliską mi melancholią.

Czułbym się nieswojo, gdybym nie dołączył do tej listy pięciu ważnych książek choćby wzmianek o kolejnych pięciu tytułach: „Lalka” Bolesława Prusa, „Długie pożegnanie” Raymonda Chandlera (w przekładzie Krzysztofa Klingera), „Nietota” Tadeusza Micińskiego, „Pustynia miłości” Francoisa Mauriaca (w tłumaczeniu Stefanii Zgórskiej) i „Życie jest snem” Calderona (w „imitacji”, czyli niewiernym przekładzie, Jarosława Marka Rymkiewicza).

Anna Łojewska, z wykształcenia politolog, kulturoznawca, aktualnie specjalistka do spraw projektów europejskich, autorka głośnej książki „Pamiętnik z dekady bezdomności”, według której w Teatrze Wybrzeże zrealizowano ważny spektakl:

„Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa – to było w końcówce lat 80-tych kiedy intensywnie szukałam odpowiedzi – czy Bóg jest i jaki on jest? Na pewno „Człowiek z Nazaretu” Szaloma Asza. Teraz trochę Kołakowski „Czy Pan Bóg  jest szczęśliwy”- to do poduszki. Elias Canetti „Ocalony język”. A gdy naprawdę bolało mnie życie – w pierwszym etapie emocjonalnego wyrywania się z Fundacji Barka, gdzieś ok. 1999 roku, przeczytałam – jakżeby inaczej – Louis Hay – „Możesz uzdrowić swoje życie”, dzisiaj nikomu jej nie polecam- świat rwie do przodu, a książka infantylna. Ale wtedy zaczęłam stosować się do ćwiczeń w niej zawartych i – szok – skutkowały! Pamiętam, jak zapisywałam w zwykłym kalendarzu: „Zgodnie z ćw. nr 5, z str. 7 uśmiechnęłam się do zakonnicy na Moście Mieszka I i oddała uśmiech. Sukces!” Ostatnio – raczej przypadkowo, wzruszyła mnie książka Anny Bikont – „My z Jedwabnego” byliśmy oboje na Boże Narodzenie u moich Rodziców i miałam ją jako lekturę na Święta. Gdy odkładałam – Ojciec brał ją, a rano, jak mały niesforny chłopczyk, z zażenowaniem, na paluszkach wchodził do naszego pokoju i kładł na stoliku. Cóż miałam zrobić? – Zostawiłam mu. Moi Rodzice mieszkają pod Jedwabnem.

Marcin Orliński, poeta:

Trudno mi wybrać pięć najważniejszych książek. Po pierwsze literaturą zajmuję się zawodowo i powinienem zawiesić akademickie przyzwyczajenia, takie jak analiza historycznoliteracka czy praca porównawcza i interpretacyjna. Po drugie każdy pozytywny wybór to zarazem wybór negatywny, gdyż jego rewersem jest nieskończona niemal lista odrzuconych możliwości. Mimo to spróbuję się skupić na książkach, które są mi najbliższe, a żeby ułatwić sobie zadanie, ograniczę się do mojej ulubionej dziedziny – do poezji.

1. Bolesław Leśmian, „Napój cienisty”. Autora tej książki uważam za największego polskiego poetę, który przekraczając granice literackiej nowoczesności, przekroczył zarazem granice tradycyjnej metafizyki, praktycznie na wszystkich jej obszarach.

2. Tymoteusz Karpowicz, „Słoje zadrzewne”. Karpowicz to genialny lingwista i jednocześnie ostatni wielki modernista, którego twórczość dowodzi, że największym tropem poetyckim jest wciąż metafora.

3. Grochowiak, „Rozbieranie do snu”. Grochowiak potrafi łączyć tradycyjne narracje z motywami brzydoty, rozpadu, sztuczności i szaleństwa. To poezja wizyjna, nie stroniąca od poruszania najtrudniejszych tematów egzystencjalnych.

4. Tadeusz Nowak, „Psalmy”. Wiersze Tadeusza Nowaka to znakomite wcielenia wyobraźni nowoczesnej, która wciąż nie traci na aktualności, między innymi dzięki zbuntowanej postawie, a także umiejętności antropomorfizowania świata i wykorzystywania mowy charakterystycznej dla proroków.

5. Roman Honet, „Serce”. To liryka z pogranicza jawy i snu, z pogranicza czasu teraźniejszego i przeszłego, z pogranicza dziecięcej zabawy i okrucieństwa. Honet przekracza granice wyobraźni, tworząc niepodległe królestwo języka niemożliwego.

Roma Jegor, poetka:

Ponieważ najbliższe mi książki staram się mieć na własność, spróbowałam wyciągnąć coś z zapchanej biblioteki. Któraś z nadwyrężonych półek nie wytrzymała i zawaliło się. Usiadłam więc w stercie książek i zrozumiałam, że muszę polegać na wybiórczości mojej pamięci, bo póki co, niczego tu nie znajdę.

Pomijając to, że książki są jak ubranie, które dobieramy do pogody duszy i pomijając całkowicie wszelkie „galowe” pozycje, które znać nakazuje nam szkoła i etykieta, przedstawiam poniżej obecny mój wybór (spisany bardziej według dat poznania książki, niż ich ważności) :

1.
Gianni Rodari – „Gelsomino w Krainie Kłamczuchów” – cudownie ciepła opowieść o przyjaźni, która jednoczy, pomaga, a nawet zwalcza tyrana, choć czasami bardzo dużo wymaga i wiele nas kosztuje.
2.
Emili Brontë -„Wichrowe wzgórza” – porwała mnie tamta miłość szalejąca po wrzosowiskach, niepokonana ani przez życie, ani przez śmierć. I długo nie mogłam się po niej otrząsnąć.
3.
Joseph Heller – „Bóg wie” – wspaniały dialog starego Dawida z Bogiem – o jego życiu , rodzinie, narodzie. Jego wersja Starego Testamentu, jego prawda o wojnach, podstępach i codziennych grzechach popełnianych na przyjaciołach i wrogach.
4.
Denis Diderot – „Kubuś Fatalista i jego pan” –i to przepięknie filozoficzne, „kubusiowe” podejście do życia. Kubusiowa otwartość i uczciwość. I jego opowiastki, jak lusterka, błyskotki i landrynki. Przy tej książce omijają mnie zmory.
5.
Toni Morrison – „Pieśń Salomonowa” – saga rodu amerykańskich, czarnoskórych Nieboszczyków, dorobkiewiczów i biedaków, prześladowanych i prześladujących, kochających i nienawidzących, tych co pełzają i tych co potrafią latać. Opowieść realistyczna, zwyczajna do bólu, ale miejscami również mistyczna, z duchami, przeczuciami i snami… Chyba też trochę o naszym przeznaczeniu.

Oczywiście jest jeszcze Z. Kosidowski i jego „Opowieści biblijne”, R. Kapuściński z „Cesarzem” , Chmielewska z „Krokodylem w Kraju Karoliny”, przy której mój nieopanowany śmiech rozweselił cały tramwaj na dość krótkim dystansie…

I jeszcze omijany dzisiaj dość skutecznie Broniewski i jego „Wiersze i Poematy” (wydanie chyba z 1965r.), które stoją u mnie na honorowym miejscu. Książka otrzymana w szkole podstawowej, która pierwsza pokazała mi poezję – tą o jaskółkach, brzozach, Ance i poecie, co chce umrzeć z żalu… Dla mnie dopiero po Broniewskim „urodzili się” inni Poeci. No, wcześniej byli jeszcze Brzechwa i Tuwim, ale wtedy tylko w książeczkach dla dzieci, czytanych w całości i we fragmentach tak długo, że do dzisiaj umiem je na pamięć…
I świetne „Opowiadania” Czechowa – wydanie tłumaczone przez Jana Brzechwę, Marię Dąbrowską, Jarosława Iwaszkiewicza. Przyszły do mnie, gdy byłam „wczesną nastolatką”. Pokazały cudownie kpiarski obrazek zwyczajnych ludzi – zwyczajnie brzydkich, głupich, pyszałkowatych, nieszczęśliwych. W zwyczajnie pokręconej rzeczywistości. To ta książka skutecznie „zapędziła mnie” do literatury rosyjskiej.

Alina Świdowska, aktorka:

Nie napiszę eseju o książkach, bo nie umiem. Ale napiszę ci coś niecoś o „moich” książkach. Nie o wszystkich, jakie przeczytałam i mocno przeżyłam, bo wielu po prostu nie pamiętam. Na półkach w moim domu stoi mnóstwo książek, ale one tam są, bo częściowo to Mama je kompletowała, raczej z powodu nieposkromionego łakomstwa na czytanie, niż planu posiadania snobistycznej biblioteki. Kupowała je bez żadnego pomysłu ani planu. Po prostu MUSIAŁA bywać w księgarni co 2,3 dni i kupować książki. I tak jest ich już dużo mniej niż za życia Mamy, nie wiem nawet, co z nimi zrobiłam. Sporo poroznosiłam po różnych bibliotekach. Część zabrał mi siostrzeniec, ale po drodze wszystkie gdzieś stracił. Może miał pomysł na antykwariat i od czegoś chciał zacząć? Ale nic nie wiem, żeby istniał taki antykwariat, wiem, że miał sklep ze starociami, pełen starych mebli, trochę „rasowanych”, a teraz ma sklep spożywczy w Międzyzdrojach.
Ja najchętniej kupowałabym książki jak Mama, ale nie mam ich już gdzie stawiać ani kłaść. No i teraz to one kosztują. Każda wizyta w księgarni kończy się wyrywaniem sobie włosów z głowy, bo z czego teraz zapłacę raty i inne długi. Dlatego coraz rzadziej tam bywam. Na dodatek stałam się ogromnie wybredna i nie wszystko mogę przeczytać. Potrzebuję też właściwych warunków do czytania: musi być wczesny wieczór, cisza, w domu w miarę posprzątane, żeby mnie nie rozpraszały myśli o kurzu i alergiach, dzieci gdzieś na swoich zajęciach, szczęśliwe i bezpieczne a przede mną cały wolny wieczór! Ale nie taki z powodu opuszczenia i samotności, tylko taki zwyczajny, że niedługo wróci ktoś do domu i nie będę sama. Wtedy czytanie jest rozkoszą. Inne modele spędzania czasu nie pasują do czytania w moim przypadku.
To tyle tytułem wstępu.
Poprosiłeś mnie o 5 książek, które coś we mnie przekręciły. Tak, są takie. Ale czy 5?
1.”Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka” – przez nie zostałam ukształtowana z wyboru Mamy już we wczesnym dzieciństwie. Znałam je na pamięć. Teraz już nic nie pamiętam, ale wtedy, gdy jeszcze nie znałam liter, „czytałam” sobie poszczególne rozdziały sama, przekładając strony książki gdy mamy nie było, a gdy była i znowu musiała mi je czytać, poprawiałam jej błędy, bo czasem, zmęczona, próbowała coś ominąć, trochę skrócić, uprościć. Nic z tego! Nie wolno było opuścić żadnej literki!
2.”Chłopi”. Przeczytałam tę powieść, wtedy dla mnie rzekę, jak miałam paręnaście lat. Długo przed tym, jak stała się lekturą. I całe szczęście, bo nikt poza mną spośród moich znajomych całych „Chłopów” nie czytał. Zachwycił mnie język, byłam zauroczona postacią Jagusi i czułam niesprawiedliwość wiejskiej społeczności, nie potrafiącej zrozumieć jej inności, jakbym to sama była napiętnowana. Po ukamienowaniu Jagny długo nie mogłam dojść do siebie. A imię Jagusia wydawało mi się najpiękniejsze z żeńskich imion przez wiele jeszcze lat. Aż ktoś mi powiedział, a ja uwierzyłam, że to to samo, co Jadwiga, którego to imienia nie znosiłam i mi przeszło.
3. A „Winnetou” doczytałam tylko do chwili, gdy go zabili! Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak się kończy ta książka i nic mnie to nie obchodzi.
4. Potem już ukochałam „Noce i dnie” ale wyjątkowo, po obejrzeniu filmu, raczej serialu, to film został mi w pamięci bardziej niż książka.
5. „Zniewolone dzieciństwo” – A. Miller odwróciło cały nurt mojej życiowej osobistej sagi. Przestawiłam się z kogoś, kto życie przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza na kogoś, kto uświadomił sobie jak bardzo mamy wpływ na swoje życie i innych. Jak wielkie winy popełnili zadufani w sobie rodzice, krzywdzący swoje dzieci od początku ich istnienia. Być może, gdyby nie tysiące lat „czarnej pedagogiki” nie byłoby Hitlera, Stalina, Holocaustu? Pora dorosnąć i spojrzeć na własne postępowanie z perspektywy tych, których istnienie od nas zależy!- taki powstał we mnie program do przekazania ludzkości pod wpływem tej literatury. Nie wypełniłam go, bo niby jak, ale przekonanie o jego słuszności we mnie trwa.
6. I jeszcze Fromma „Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, parę pozycji z serii „Pisane przez życie”.
7. Najukochańszą autorką mojej młodości była oczywiście Chmielewska! Kiedyś, będąc na wakacjach w niewykończonym domku znajomych, czytałam „Lesia” opalając się na tarasie, który nie miał jeszcze barierki. I jak się zaczęłam śmiać, to w ostatniej chwili przed spadnięciem z pierwszego piętra na twarde podwórze uratował mnie gospodarz domu! Jakbym spadła, to byłaby śmierć ze śmiechu. I Chmielewska miałaby w swoim dorobku literackim ofiarę, która umarła ze śmiechu!
8. Ukochałam też Korczaka za jego „Jak kochać dziecko” i „Dzienniki” i te jakieś, nie pamiętam: „Jośki, Mośki i Srule” ?
I jeszcze dwie powieści o dzieciach ulicy, których tytułów nie pamiętam, ale nigdy w życiu za „Króla Maciusia”, który był dla mnie w dzieciństwie niestrawnie nudny i dzisiaj nie mogłabym przez niego przebrnąć.

Jolanta Dylewska, reżyserka, operator filmowy:

To nie jest łatwe zadanie. Te niezliczone ilości przeczytanych książek weszły już w mój krwioobieg. Wiele, nawet te najważniejsze, stały się już niewidzialne, rozpuściły się we mnie. Zapomniałam o nich, chociaż one nie opuszczają mnie nigdy.

Próbuję:

1. DZIECI Z BULLERBYN (Astrid Lindgren): pragnienie posiadania przyjaciół stało się tak silne, że zdobyłam się na pokonanie mej skrajnej nieśmiałości.

2. ZDĄŻYĆ przed PANEM BOGIEM ( Hanna Krall): z tą książką wkroczył w moje życie Marek Edelman i już nic nie było takie samo.

3. JOSIE KAŁB (Izrael Joshua Singer) i RZEKA POTUDAŃ (Andrej Płatonow): powieść i opowiadanie połączyły mi się już dawno w jedną opowieść o tajemnicy miłości.

4. DZIENNIKI (a także CZAS UTRWALONY i KOMPLEKS TOŁSTOJA) Andreja Tarkowskiego: ponieważ jego film „Zwierciadło” jest moim ukochanym filmem.

5. OPOWIADANIA (Antoni Czechow): dzięki nim odkryłam, że szczęście to po prostu brak nieszczęścia.

Już poza listą: „Matka odchodzi” Tadeusza Różewicza, „Pan Cogito” Zbigniewa Herberta, „Patrz pod: Miłość” Dawida Grossmana, „I była miłość w getcie” Marka Edelmana i Pauli Sawickiej oraz dużo, dużo poezji etc. etc….

Zofia Czerwińska, aktorka:

Remku,  na twoim blogu zachęcasz do opisania książek, jakie zaważyły nawet jeżeli nie na całym życiu, to miały na nie w pewnym sensie znaczący wpływ. Postanowiłam odpowiedzieć na tę  zachętę. Były takie książki. W późnym dzieciństwie trafiłam na książkę dla młodzieży pt. „Bobik od Franciszkanów”  Eleanor Atkinson, byłam już wtedy po wielkich przeżyciach w czasie Powstania, kiedy to gestpowski wilczur uratował MI życie. Odsyłam do mojej strony www.zofiaczerwinska.pl. Od wczesnego niemowlęctwa, bez przesady wychowywałam się zawsze z psem i do dziś mam  psa i kotkę. „Bobik od Franciszkanów” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Bobik to piesek wierny, oddany i bohaterski, jest naprawdę wzruszające to zwierzątko, które ginie tragicznie. Do dziś pamiętam świetnie każde niemal słowo tej pięknej i mądrej a nie przesłodzonej powieści.

W czasach głębokiej komuny, był to bowiem rok 1969 wydana została sławna  już zagranicą i na świecie powieść Jamesa  Joyce’a „Ulisses” w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego.  Było bardzo modne czytanie jej w tamtym czasie i chwalenie się tym. Rozmowy i dzielenie się uwagami. Była tak różna od tego, co wtedy czytaliśmy, że można się było zafascynować – mimo że była (i jest) literaturą trudną – strumień świadomości, jakim posługiwał się Joyce był niełatwy do przebrnięcia.  Czytałam ją dwa tygodnie – ale kiedy już „posiadłam”, zakochałam się i tak jest do dziś. Umiałam na pamięć całe fragmenty, np. monolog Molly- niestety nie było MI dane nigdy go powiedzieć, zaś sam początek: śniadanie i poranek Blooma a także każdy jego krok w tym czasie jest uwielbiany przez miliony czytelników – w Irlandii dzień 16 czerwca jest nazwany  BLOOMSDAY, zaś irlandzkie biura podróży organizują wycieczki po Dublinie trasą Blooma. Mimo to na świecie wśród literaturoznawców istnieje powiedzenie, że  „Ulisses” jest „najlepszą książką, której nikt nie przeczytał”.  Ja przeczytałam, jest wielka, jest o życiu – o życiu Wszystkich.

I ostatnia pozycja z bodajże 1986 roku Stanisława Głąbińskiego „Psy, ludzie, zwierzęta” (proszę zwrócić uwagę na kolejność w tytule) – zbiór opowiadań z czasów okupacji – obozowe. Jedno jest właśnie o psie gestapowskim w obozie, który rzucił się na swojego pana – gestapowca, kiedy ten zaczął katować więźnia. To i wszystkie inne opowiadania, są po prostu wstrząsające i wspaniale napisane.

Choć potem przeczytałam jeszcze bardzo wiele – w ogóle dużo czytam – to te właśnie wymienione są dla mnie bardzo ważne. Dziś już tylko „Gottland” Mariusza Szczygła zrobił na mnie porównywalne wrażenie.

Renata Kamińska, nauczycielka:

  1. Teresa Grabowska, Stare fotografie – czytałam jako nastolatka, opowiedziana tam historia zrobiła na mnie takie wrażenie, że do dziś doskonale ją pamiętam. To opowieść 14-letniej dziewczynki o wojennej codzienności, powstaniu, pierwszej miłości i okrucieństwie śmierci, która zabiera ukochane osoby. Bardzo mocno wczułam się w postać głównej bohaterki, niemalże czułam przeżywany przez nią ból, zdolność empatii została mi do dziś.
  2. Antoine de Saint – Exupery, Mały Książę – za piękno myśli tam zawarte
  3. ks. Jan Twardowski, Myśli na każdy dzień – za wiarę, pokorną, cichą, taką, jaka jest mi bliska, za mądrość, za naukę odkrywania sensu życia, za sposób podejścia do drugiego człowieka pełen miłości i dobra. Od kilku lat nieprzerwanie czytam zawarte tam słowa ks. Jana Twardowskiego. Kiedy kończę, zaczynam czytać od początku i za każdym razem dostrzegam coś nowego, coś sobie uświadamiam, czegoś się uczę. Chciałam wybrać jakiś zbiór poezji ks. Jana, ale nie potrafiłam zdecydować się na jeden.
  4. Hanna Krall, Trudności ze wstawaniem – to było moje pierwsze spotkanie z reportażem, zachwyt pozostał do dziś. Bardzo sobie cenię twórczość Hanny Krall, zainteresowanie reportażem zrodzone pod wpływem napisanych przez nią tekstów przełożyło się także na fascynację twórczością innych reportażystów takich jak  Ryszard Kapuściński, Wojciech Tochman, Mariusz Szczygieł i inni.
  5. Biblia – kiedyś miałam ambicje przeczytania jej w całości… od deski do deski, po kilku próbach zrezygnowałam, ale sięgam do niej często, by zrozumieć, by szukać odpowiedzi na różne pytania, by czerpać nadzieję, by umieć odczytać różne symbole pojawiające się w innych tekstach.

Michal Hvorecký, słowacki pisarz:

1. Bruno Schulz: Ulica Krokodyli

Moja ulubiona relacja z republiki marzeń, mistrzowskie dzieło ciemnego komicznego pisarstwa. „Artysta jest aparatem rejestrującym procesy w głębi, gdzie tworzy się wartość” – napisał Schulz.

2. Egon Bondy: Invalidni sourozenci/Invalid Siblings

Powieść science fiction o Czechach w bliskiej przyszłości, kultowa powieść czechosłowackiego środowiska podziemnego, ostrzeżenie przed zagrożeniami totalitaryzmu. Dowód życia autora będącego nieustannie w opozycji do jakichkolwiek establiszmentów i filozoficzna deklaracja miłości do sztuki i humanistyki żyjących na krawędzi społeczeństwa.

3. Jo Langer: Convictions. My life with a good communist.

Słowacka książka XX wieku napisana przez węgierską Żydówkę. Podczas II wojny światowej Jo uciekła z mężem do Ameryki. Po wojnie, wrócili do Czechosłowacji pomagać w budowaniu komunizmu. W 1951 roku Oscar Langer został aresztowany i uwięziony w ramach antysemickiej czystki w partii komunistycznej. Jo Langer opisała żywo opiekę nad dwiema córkami, życie po śmierci męża i utratę wiary w komunizm.

4. James Joyce: Ulysses

Za każdym razem, kiedy otwieram tę powieść – a otwierałem ją tak wiele razy w przeszłości i pewnie będę otwierał jeszcze wiele razy w przyszłości – z zadziwieniem odkrywam, jak jeden człowiek może stworzyć cały świat bazując na małym mieście, jednym dniu, stworzyć kompletnie nową interpretację rzeczywistości, tradycji i historii. Dublin w tej książce jest o wiele bardziej fascynujący niż prawdziwe irlandzkie miasto. Język sam w sobie jest jednym z głównych bohaterów dzięki całemu jego zróżnicowanemu stylowi. Dowód na to, że wyobraźnia Joyce’a była jedyną prawdziwie oryginalną.

5. William Gibson: Neuromancer (polski przekład Piotr Cholewa)

Książka, która mnie uwiodła. Oryginalna i wstrząsają powieść, która zdaje się pochodzić znikąd. Surrealna, liryczna, współczesna, postmodernistyczna, techniczna, miejska i zabawna. Gibson dowiódł, że jest wspaniałym stylistą gatunku SF, ma zmysłowe podejście do słów, zdolnych u niego do nadzwyczajnej i halucynacyjnie sugestywnej siły. Przeczytajcie tę powieść, jest fascynująca.

Michał Korta, fotografik:

Truman Capote „Z zimną krwią” – od dawna numer jeden, potem długo, długo nic. Za doskonałą formę!

Franz Kafka – wszystko i najchętniej w wersji orginalnej, największe wrażenie zrobił chyba „Zamek” jest mniej oczywisty niż bardziej znane jego książki.

Herman Hesse „Wilk stepowy” najchętniej w oryginale.

Elias Canetti „Auto da fe”.

Marek Aureliusz „Rozmyślania” – niby oczywiste, a jednak dają tyle do myślenia. Można czytać od środka, i po jednym akapicie.

Susan Sontag „O fotografii”/ Roland Barthes „Światło obrazu” – równolegle dwie pozycje, to już klasyka – wracam do nich z racji wykonywanego zawodu i za każdym razem czytam inne rzeczy. Korzystając z okazji ogłoszenie: odkupię tomik „Graffiti” Charlesa Reznikoffa w tłum. P. Sommera; kontakt: studio@michalkorta.com

Joanna Gleń, aktorka:

„Kraina Chichów” Jonathan Carroll
Młodzieńcza fascynacja magicznym okrucieństwem powieści, zauroczenie magnetycznym spojrzeniem autora z okładki, a potem wszystko potoczyło się jak w harlequinie. Spotkanie autorskie, a kilka tygodni po nim ostatecznie odrzucam propozycje zbyt dalekich, jak dla mnie, spacerów. Pozostał sentyment do białych bulterierów i od czasu do czasu powracające pytanie – co by było gdyby…

„Po rozstaniu” Zeruya Shalev
Autorka dokonała, wydawałoby się, rzeczy niemożliwej. Kompletnie opisała, opowiedziała Kobietę. Piszę z dużej litery, bo jestem pewna, że każda kobieta przejrzy się w tej powieści jak w lustrze. A mężczyźni, gdyby tylko chcieli tę powieść przeczytać, ZROZUMIELIBY.

„Chłopi” Władysław Stanisław Reymont
Ta powieść daje za darmo największe bogactwa – języka, tradycji, emocji, przyrody.

„Dzienniki” Sylvia Plath
Bo ja bym chciała w pewnym sensie taka być, tak pisać, tak żyć. Nawet mogłabym się tak zabić, bo pozostałaby po mnie wspaniała…

…POEZJA (ogólnie)
Od Safony do Bukowskiego. Bez poezji życie byłoby dla mnie nie do znie sie nia.

Krzysztof Sofulak, ekspert telekomunikacji:

Młode lata: Tajemnicza Wyspa, Juliusz Verne – dowiedziałem się, że wyobraźnia nie ma granic, poznałem jej możliwości.

Dorastanie: 622 upadki Bunga Stanisław Ignacy Witkiewicz – szacunek dla sztuki, różnych jej form, nauczyłem się tolerancji dla inności, odmienności ludzi.

Dorosłość: Nocny Kowboj, James Leo Herlihy – to dla mnie nauka o empatii, wolności, opiekowaniu się słabszymi jednostkami, nauka spełniania swoich marzeń, nawet najbardziej zwariowanych.

Opowieści niesamowite: groza i niesamowitość prozy rosyjskiej XIX i początku XX wieku – pierwsze poznanie kultury rosyjskiej, informacja o olbrzymich pokładach romantyzmu i fantazji w literaturze rosyjskiej.

Życie pszczół, dr Karl Frish – lekcja pokory i szacunku dla przyrody.

Anne Miller, dziennikarka:

1. „The Value of Fairness: The Story of Nellie Bly” autorstwa Ann Donegan Johnson – dzięki tej mało znanej książce dla dzieci odkryłam postać Nellie Bly, kiedy jeszcze byłam w przedszkolu. Bly była pionierką dziennikarstwa śledczego, jako jedna z pierwszych skierowała światło na mroki narodowego ubóstwa. Zamieszkała w przytułku dla kobiet nie ujawniając swojej profesji, dzięki czemu odsłoniła szalone nadużycia co z kolei doprowadziło do poważnych zmian w narodowej opiece zdrowotnej. Dziecku ta naga bajka o kobiecie, która ujawniła tajemnicze układy i podróżowała po świecie, podsuwała pomysł na najfajniejszą pracę, jaką można podjąć.

2. “Zabić drozda” Harper Lee – To właściwie frazes podać ten tytuł jako ulubiony z kanonu amerykańskiej literatury, ale trudno byłoby go zignorować. Po raz pierwszy przeczytałam tę powieść, kiedy byłam w wieku Smyka, młodej bohaterki; ponownie kilka lat później, mniej więcej w wieku Jema, jej starszego brata; i jeszcze kilkakrotnie już z bardziej dorosłej perspektywy.  Siła prawdy, z jaką Harper Lee odmalowała świat każdego z bohaterów działa tak samo mocno w kolejnych pokoleniach, czyniąc z tej powieść pisarską lekcję mistrzowską.  Jako reporterka, która przez chwilę pisała o amerykańskim systemie sądowniczym, zauważyłam, że sposób pokazywania spraw sądowych jest o wiele bardziej realistyczny niż ich czarno-biały obraz przedstawiany przez media.

3. “Rock She Wrote” (różni autorzy) —  Ten zbiór nie opuszczał mojej półki z książkami od czasu szkoły średniej. W pisaniu opowieści o muzyce uderza we mnie gorąco i oblewa mnie zimno. Nie interesują mnie plotki, chłodne recenzje czy przerośnięte ego niektórych krytyków – zbyt często walczyłam z tym wszystkim. Ale pisanie o sztuce i twórczy proces, który powstaje z kilku strun i kawałków drewna zniewala mnie. Dzisiaj wciąż krytyka rocka jest potężnie zdominowana przez mężczyzn. Często wydawało mi się, że jestem jedyną kobietą w pokoju dyskutującą o jakiejś mrocznej płycie, która rozwinęła muzykę rockową w to, czym jest dzisiaj. Ten wydany w latach 90. zbiór kobiecej krytyki muzycznej demonstruje gatunek w jego najlepszej formie – błyskotliwe kobiety w unikalny sposób mówią coś nowego o świecie muzycznym dokoła nich. Kiedy byłam nastolatką, ta książka pokazała mi, co w pisaniu w ogóle jest możliwe. Jestem już zawodową autorką i kiedy patrzę na grzbiet tej książki stojącej na półce, przypominam sobie dlaczego przede wszystkim zaczęłam uprawiać ten zawód.

4. „Poddani Microsoftu”/„Microserfs”  Douglasa Couplanda. Powieść o wczesnych dniach wczesnego Internetu wydaje się dziś przestarzała. Ale jego głos i charakterystyka młodego pokolenia żyjącego w świecie po swojemu, był jednym z pierwszych, które naprawdę do mnie przemówiły z perspektywy mojej grupy wiekowej a więc z perspektywy młodej Amerykanki w obliczu nowej epoki. Styl pisarski Couplanda jest prawie potoczny, jak mój, zainspirował mnie.

5. „Homicide” Davida Simona (odnośnik: In Baltimore, No One Left to Press the Police http://www.facebook.com/l/e76d8qRHdXke37kDwr8zRfMJxWw/www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2009/02/27/AR2009022703591.html) – Książka Simona jest, na ile jestem zorientowana, Biblią amerykańskiego reportażu policyjnego, który z kolei jest (albo przynajmniej powinien być) jednym z głównych przykazań w każdej z organizacji zajmujących się wiadomościami i prasą – nie po to, aby przykrywać lubieżność zbrodni, ale aby mieć na oku tych, którzy są u władzy (policja) i tych, którzy zagrażają bezpieczeństwu nas wszystkich (przestępcy). Ta książka to efekt błyskotliwego pisarstwa, które pokazuje również jak stara szkoła dziennikarstwa traktuje dobre pozyskiwanie informacji a skórzany but ulicznego reportażu może być nie tylko bezcenny, ale też potrafi dojść do serca wielkiego amerykańskiego miasta. Dwa lata temu, Simon – dzisiaj bardzo, bardzo zamożny potentat telewizyjny – wściekł się, bo jego lokalna gazeta nie pisała o tym, o czym jego zdaniem powinna i postanowił pokazać jej dziennikarzom jak się pracuje. Cenię człowieka, który zamienia eleganckie biuro na mordęgę wewnątrzmiejskich policyjnych działań, uważając, że to praca konieczna do wykonania a nikt inny jej nie wykonuje. Gdyby tylko więcej dziennikarzy poczuło to, co on.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm – pisarka, była asystentką i sekretarką Melchiora Wańkowicza

1. „Przeminęło z wiatrem” – Margaret Mitchell – za wzbudzenie tęsknot za dalekim, nieznanym i tym, co odchodzi.

2. „Z dala od zgiełku” – Thomas Hardy – za uświadomienie sobie roli przypadku w życiu.

3. „Rozmyślania” Marka Aureliusza – że można skrótowo i pięknie wyrażać myśli.

4. „Dusza zaczarowana” – Romain Rolland – dała mi wiele tematów do rozmyślań. Po latach jeden zapis w tej książce jakby do mnie wrócił.

5. „Życie pszczół” – Maurycy Maeterlinck ukazał zadziwiający i zdyscyplinowany świat, który mnie nie przestaje zachwycać.

Paweł Sala, reżyser, laureat Paszportu Polityki:

Miałem taki okres, że wydawało mi się, że jestem jakiś wcieleniem Franza Kafki i wszystko co mnie w życiu spotyka, to sytuacje z jego powieści. Jako dzieciak zaczytywałem się w „Dzieciach z Bullerbyn” ponieważ dużą część życia spędzałem na wsi u babci i tam było takie Bullerbyn, mimo, że był to PGR, który nazywał się Palędzie Kościelne i na bajki chodziło się na plebanię do księdza, ponieważ był tam jedyny telewizor we wsi. W liceum przełomem były dla mnie opowiadania Tadeusza Borowskiego, ponieważ nagle uświadomiłem sobie, że żyję w jakiejś epoce, w której wszystko umarło i na siłę jest reaktywowane, do tego dołożył się Różewicz ze swoimi wierszami i opowiadaniami. Potem przyszło czytanie Sartr’e, Camusa i to z pewnością do tej pory we mnie tkwi. Choć jeśli mam wybrać z tej linii myślenia, to Cortazar, nie dość że czytałem, ale pamiętam w „Trójce” czytała to Teresa Budzisz-Krzyżanowska i mimo że nie sądziłem, że może to czytać kobieta, okazało się, że było to genialne, do tej pory to pamiętam. Na kulturoznawstwie człowiek wpada w inne koleiny myślenia. Dla mnie najważniejsze były tzw. „lektury seksualne”. Niektórzy po seksie muszą zapalić papierosa, a ja grzebię w bibliotece i wyciągam serię „Transgresje” pod redakcją Marii Janion. To było otwarcie myślenia na nowe… i „Dzienniki” Gombrowicza i „Zjadanie Bogów” Jana Kotta. Mam też swoje własne książki osobne: „Brzuchomówca” Klausa Manna, czy „O niedogodności narodzin” oraz „Zły Demiurg” Emila Ciorana. Jak spotykam się z publicznością po pokazach „Matki Teresy od kotów”, to czuję się takim filmowym Cioranem. I jak tu się ograniczyć…? Mógłbym tak w nieskończoność… Kiedyś robiłem (za grosze) dla TVP1 program cykliczny o książkach, robiłem go o kulach, potwornie mnie bolało, ale był to wspaniały okres, bo jeszcze można było… A teraz przechodzę do tych 5-ciu.

1. Tadeusz Różewicz „Nowa szkoła filozoficzna” – opowiadanie w „Poezja.Dramat.Proza”- pokazuje sytuację człowieka, który na gruzach wartości próbuje zbudować własne. Tak się czuję.

2. Jan Kott „Zjadanie bogów” – otwiera mnie na myślenie iż nie jestem nikim wyjątkowym, te same gesty, te same zaklęcia czynili przede mną inni, którzy tak jak ja myśleli, że są wyjątkowi i niepowtarzalni. To także furtka do wyjścia w stronę Junga i Eliadego.

3. Oe Kenzaburo „Futbol ery Manen” – to jakby współczesna wersja średniowiecznego „pamiętaj, że umrzesz”…  żyjemy w ciągłym obliczu śmierci, w pewnym momencie ilość umarłych zaczyna przeważać nad żywymi, a każde święto staje sie świętem zmarłych… to moja nadinterpretacja, gdyż w kulturze japońskiej życie i śmierć chodzą pod rękę.

4. Emil Cioran „O niedogodności narodzin” – zespół aforyzmów, czy może epifanii, w których próbujemy określić się w świecie. Być może narodziny są złem, które nam ktoś wyrządził i teraz musimy sobie z tym jakoś poradzić.

5. Charles Bukowski – trzy tytuły, bo to jakby jedno – poezja „Z obłędu odsiać Słowo, wers, drogę” „Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu”, „Światło błyskawicy za górą” – trzy tomy, ale jakby jedno, same wiersze, które opisując moje tu i teraz, pokazując całą „niedogodność narodzin” próbują odwrócić perspektywę patrzenia i rozkoszować się samym faktem, że się istnieje. To wielkie dzieło, które uratowało mi życie.

Jacek Antczak, reporter, autor książek:

1 Poezja

„Wszystko jest poezja” i cała jeansowa seria Stachury (od tego się zacząłem, pomijając dzieciństwo z Niziurskim), Herberta „Pan Cogito” na zmianę z „Traktatem poetyckim” Miłosza. I Baczyńskiego „Wiersze wybrane” z Ewy Lipskiej „Wybranymi wierszami”.

Nie potrafię wskazać jednego tytułu. Bez poezji nie ma wrażliwości i miłości (o, rym częstochowski), nie ma o czym gadać, myśleć i milczeć, „Najważniejsze sprawy w życiu, pijak obok Różewicza, najważniejsze w życiu sprawy – prośba do poezji zjawy”.

2 Powieść

„Sto lat samotności” Márqueza, „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „Imię róży” Umberto Eco. Czy muszę uzasadniać? No, dobrze: magia, szatan w Moskwie i zbrodnia w bibliotece.

3 Reportaż

„Na wschód od Arbatu”, „Zdążyć przed Panem Bogiem”, „Hipnoza”, „Taniec na cudzym weselu”, „Spokojne, niedzielne popołudnie”, „Wyjątkowo długa linia”…  Jestem wierny Hannie Krall, bo od niej zaczęło się moje pisanie. Nikt w taki sposób nie potrafi opowiadać o paru najważniejszych sprawach w życiu. Jako suplement Szczygieł z „Gottlandem” i Hugo-Bader z „W rajskiej dolinie wśród zielska”.

4 Lekko

W młodości kryminały Erle Stanley’a Gardnera o Perry Masonie, na starość „Śmierć w Breslau” i kolejne kryminały Marka Krajewskiego, bo polski Chandler pisze o seryjnych zabójcach z Breslau, a sam jest z Wroclove (jak ja). No i „Wierność w stereo” Nicka Hornby’ego.

5 Ciężko

„Galernicy wrażliwości” i „Maski” oraz inne eseje Marii Janion nie tylko ze słynnego seminarium Marii Janion. I znowu „Zniewolony umysł” Miłosza na zmianę z „Martwą naturą z wędzidłem” Herberta. I jeszcze coś, co przypomniałem sobie tworząc to zestawienie: jako nastolatek z dziesięć razy przeczytałem „MW” Łysiaka (nie wiem dlaczego) i trzy razy „Słownik mitów i tradycji kultury” Kopalińskiego (to wiem – chciałem być mądrzejszy).

Jolanta Olszewska, aktorka:

Z przyjemnością, choć i pewnie z trudem, spróbuję zrobić to książkowe ograniczenie.

1. Ryszard Kapuściński „Cesarz”. Jak uzasadnić bezwzględną miłość do tej książki, która ma w sobie wszystko, nawet muzykę.  No i od niej zaczęła się moja przygoda z R. Kapuścińskim, która mimo śmieci autora nadal trwa… choć inaczej.

2. Oriana Fallaci „Siła rozumu”.  Tej książki nie czyta się. Tej książki się słucha. Odwaga, siła argumentów, płomień języka..

3. Zeruya Shalev. Właściwie wszystkie trzy książki, bo składają się w jeden organizm.” Życie miłosne”,  „Mąż i żona” i „Po rozstaniu” – jest tu matematyka i jednocześnie jakaś dzikość. Kawałek piekła, które siedzi w nas, i z którym próbujemy walczyć…

4. Haruki Murakami „Historia ptaka nakręcacza”. Czytaniu tej książki towarzyszyły mi emocje podobne do tych w dzieciństwie, kiedy czytało się w nocy, z latarką, pod kołdrą. Dałam się wciągać w tę niebezpieczną grę i nie mogłam się nadziwić entuzjazmowi autora w mnożeniu nierzeczywistych bytów.

5. Amos Oz „Opowieść o miłości i mroku”. Piękno, piękno , piękno.

Małgosia Zakrzewska, pracownik biura podróży:

Błąkam się przez cały dzień po domu, próbując odnaleźć kawałki samej siebie w książkach, spojrzeć na te najważniejsze, które zapadły w moim sercu i zaważyły na dalszych wyborach. I jak bezdomna dusza, otwieram okiennice książek, szukam tam siebie, by zaraz spostrzec kolejne, kiedyś znajome okno, w którym drga światełko oświetlające moją drogę ku słowu pisanemu. Jednak nie sposób wybrać, tylko garstkę z tak wielu miejsc, gdzie kiedyś mieszkałam. I tak wypolerowałam kapciochami ścieżkę między biblioteczką na dole, a biblioteczką na górze. Świeci się i błyszczy, a ja sama wciąż w ciemnościach niezdecydowania. Traciłam nadzieję, że się uda. Nie umiałam dokonać ostatecznego wyboru zwycięskiej piątki, bo co skończyłam zapisywać tytuł numer pięć, zaraz inne, nieprzywołane, krzyczały: „A ja! Przecież mnie też kochałaś!”. I masz Ci los, jak tu wybrać, wszak dawnych miłości nigdy się nie zapomina, każda wydaje się najważniejsza, a ja w książkach zakochuję się ciągle i beznadziejnie. Zatem spróbowałam podejść do wyboru obierając inną ścieżkę. Zmieniłam domową marszrutę chodząc, tym razem z góry na dół i postawiłam podzielić moje literackie doświadczenia na doświadczania życiowe i jego kolejne etapy. Rozważnie, ale i romantycznie, przywołałam tych autorów, i ich książki, którzy całkiem nieświadomie obdarowali mnie swoją wrażliwością, swoim światem nadając niebywałej wartości mojemu czytelniczemu, i nie tylko, życiu.  Zatem wybrałam z drobną nadwyżką, ale odnoszę wrażenie, że nie mogłabym ominąć żadnego z tych autorów, jednocześnie pozwalając sobie na przywołanie większej ilości tytułów.

Początki, czyli tak to się zaczęło:
„O Wandzie co nie chciała Niemca” (Legendy Polskie) – książka bezimienna, jedyny wyjątek na mojej liście, ale ta właśnie legenda, czytana mi w dzieciństwie przez moją Babcię, dzisiaj zdaje się być tą, która zaważyła na moich dalszych książkowych wyborach. Przepłakana noc nad losem nieszczęśliwej Wandy, zapuchnięte rankiem oczy i drżenie serca uświadomiły mi, że książka potrafi wtopić się w nasz krwioobieg, poruszyć najdrobniejszy nerw ukryty pod skórą, by w końcu dotrzeć do naszego umysłu i serca pobudzając naszą wrażliwość. Zatem mogę chyba powiedzieć, że od tamtej pory książki nie tylko czytam, co je nade wszystko przeżywam.

Bolesław Prus „Lalka” –  to była pierwsza miłość, klasyczna, nieszczęśliwa. Stach Wokulski wyszedł z ram książki i przysiadł obok. To pierwszy bohater literacki, który zaczął żyć własnym życiem, w mojej wyobraźni. Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, miejsca moich licznych spacerów, malowały mi się odtąd słowami Bolesława Prusa.

Dorastanie:
Jarosław Iwaszkiewicz „Panny z Wilka” – tutaj zaczyna się całkiem nowa historia, literacko, ale i życiowo, najpiękniejsza, której doświadczyłam i wciąż doświadczam. To moje pierwsze spotkanie z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Dla mnie było postawieniem sobie pytania, czemu mimo bardzo młodego wieku, kiedy ją czytałam, znacznie młodszego niż Wiktora, ciągle żyłam przeszłością, chwilami i ludźmi, którzy już w takiej samej formie nigdy nie wrócili, zamiast żyć perspektywą lat, które dopiero były przede mną. To była pierwsza refleksja nad moim młodym wówczas życiem i  początek mojej długiej rozmowa z Jarosławem Iwaszkiewiczem, która trwa do dzisiaj.

Gabriel Garcia Marquez „Miłość w czasach zarazy” – za nadzieję, że najważniejsza miłość w naszym życiu, choćby u jego kresu, będzie nam dana. Za odczuwalny klimat gorącej Kolumbii, dym ciężkich cygar palących skórę i piękno słowa ją łagodzące.

Ślady z dzieciństwa:
Mircea Eliade „Dziennik indyjski” – za podróż w głąb Indii i w głąb samej siebie, to jedne z najbardziej plastycznie opisanych wspomnień z tego kraju: jego smaku, zapachu drażniącego zmysły, gorąca niedającego spać w gwiaździstą noc i filozofii życia zapisanej w indyjskim sanskrycie.

Hari Kunzru „Impresjonista” – jedna z tych książek, którą czytałam długo, powoli, z pewnym trudem, bo jakże to piekielna, nieudolna, pełna bólu i gwałtu podróż przez kolonialne Indie w poszukiwaniu własnej tożsamości i podejmowania niełatwej próba znalezienia swojego miejsca na ziemi.

Dojrzałość (chyba):
Jean-Marie Gustave le Clezio „Afrykanin” – za wędrówkę do dzieciństwa, która jest źródłem, początkiem nas samych, która uświadamia, że bez poznania swoich korzeni, tego skąd jesteśmy, nie odkryjemy tajemnicy dokąd podążamy. To była niezwykła podróż do Afryki dla Gustave’a, a dla mnie sięgnięcie do własnych korzeni, z których teraz łatwiej mi czerpać siłę do dalszej drogi.

Aleksander Jurewicz – za całokształt i poetyckość jego prozy, ze szczególnym wyróżnieniem książek: „Lida” oraz „Popiół i Wiatr”, i za ten wiatr od morza, szumiący kresowymi wspomnieniami, który owija się szalem wokół ramion i już nie ma ochoty się go z siebie zrzucić, cenie sobie spotkanie z prozą Aleksandra Jurewicza szczególnie.

Jarosław Iwaszkiewicz „Dzienniki” – dla mnie to nade wszystko spotkanie z Człowiekiem, namacalnym, cielesnym, obolałym i osamotnionym. To przejmujący zapis zmagania się z dniem codziennym, z samym sobą i własną twórczością, powracającą melancholią ukraińskich przeźroczy z dzieciństwa. To ukochanie sztuki, piękna i młodości, z równoczesnym widzeniem szpetnych stron upływu czasu i nieuniknionej starości. To Wielkie Drzewo Życia, pod którym siadam, kiedy szukam cienia od palących mnie promieni mojego własnego bytu. Niezaprzeczalnie najważniejsza książka w moim życiu.

Piotr Łazarkiewicz, reżyser (13 marca 1954 – 20 czerwca 2008):

Wychowałem się na Gombrowiczu i Mrożku, autorach, którzy uczą takiego spojrzenia na rzeczywistość, w którym jest miejsce na dystans i ironię. Mają świadomość anarchistów, co pozwala im obśmiewać zastane stereotypy.

Ich pisarstwo jest rodzajem odśmiania rzeczywistości, a przy tym bardzo błyskotliwą literaturą. Od nich wziąłem przekonanie, że w każdej, nawet dramatycznej sytuacji może istnieć jakiś zabawny paradoks.

Nie chcę wyróżniać poszczególnych tytułów, ale może z Gombrowicza polecałbym przede wszystkim „Dziennik” i „Ferdydurke”, z Mrożka jego wczesne opowiadania i dramaty.

Poza tym Julio Cortazar „Gra w klasy” i „Opowiadania”. Ten pisarz był kiedyś tak modny, że potem w ogóle poszedł w zapomnienie. Tymczasem „Opowiadania” są bardzo piękne. Wielbiciele Jima Jarmuscha znajdą tam wiele postaci jakby wyjętych z jego filmów.

Polecam też wiersze Tadeusza Różewicza. I tu już bez uzasadnienia. Jest to po prostu poezja wielkiej miary.

(źródło: Gazeta Stołeczna, 7 kwietnia 1994)

Manana Chyb, redaktor naczelna miesięcznika „Zwierciadło”:

Krótki komentarz do tej listy. Książki, które wywarły na nas największy wpływ, to książki przeczytane za młodu. Wszystkie te książki czytałam w liceum, bądź na przełomie liceum i studiów. Są to więc wybory młodości. Nie wiem, czy przeczytane po raz pierwszy w latach późniejszych, zrobiłyby na mnie równie mocne wrażenie. Tak czy inaczej, pozostały we mnie na zawsze.

IDIOTA

Moja miłość młodzieńcza, egzaltowana. Bezkrytyczna. Czytając o Myszkinie, Nastasji Filipownie i innych angażowałam się do tego stopnia w te ich namiętności, że rosła mi temperatura do stanów podgorączkowych. Dzięki Dostojewskiemu dowiedziałam się m.in., że za jednym ludzkim zachowaniem, czynem może się kryć kilka równoległych motywów. Dziś to odkrycie może się wydawać naiwne, wtedy zaczęłam przypatrywać się ludziom – w tym sobie samej – ze wzmożonym zainteresowaniem. To chyba Dostojewski uświadomił mi, na czym polega psychologia. Dziś w jego książkach widzę szwy, powtarzające się chwyty w budowaniu fabuły, konstruowaniu postaci. Ale wielkość pisarza-wizjonera pozostaje nienaruszona.

W POSZUKIWANIU STRACONEGO CZASU

Zanurzyłam się przy pierwszym tomie i lekko przetrącona wychynęłam przy ostatnim. Przełom liceum i studiów. Jak wiele rzeczy przed Proustem było nieopisanych! Najlższejsze drgnienia serca, dziwne stany pamięci, ćwierćuczucia, mgławice nastrojów… Całe połacie życia wewnętrznego wziął pod lupę, przeanalizował, nazwał. Przetworzył w piękno literatury najwyższych lotów.

MISTRZ I MAŁGORZATA

To niewątpliwie książka kultowa dla naszego pokolenia, nie mogłam jej na tej liście pominąć. Po raz pierwszy czytałam ją po rosyjsku wydaną na Zachodzie, przemyconą przez siebie z Paryża. Potem poświęciłam jej pracę magisterską. W czasach komuny miała wielką siłę rażenia przez rozpierający ją duch wolności, obecność metafizyki, wyobraźnię rozbijającą ubóstwo – zarówno materialne, jak i duchowe – ówczesnej rzeczywistości. Napawała nadzieją, że świat i ludzie nie dadzą się zglajszachtować przez siły nawet tak potężne, wydawałoby się wszechmocne, jak stalinizm w wersjach mniej lub bardziej opresyjnych. Aktualna nadal. Niedawno widziałam na własne oczy pusty garnitur dyrektora rozmawiającego przez telefon z właścicielem zatrudniającej go firmy. Tak, jak go opisał Bułhakow. Niektórzy ludzie wolą wyparować, żeby nie mieć problemów i nie stawać wobec wyborów.

STO LAT SAMOTNOŚCI

No nie będę silić się na oryginalność. Tak, wszyscy to kiedyś czytaliśmy, ale zachwyt był autentyczny. Tyle prawdy i cudowności w jednym, czyli siła realizmu magicznego. Boję się do tej książki wrócić po latach, podejrzewam, że świat Macondo mógł idealnie odpowiadać młodzieńczym potrzebom emocjonalnym: przeżywanie samotności, przeczuwanie przeznaczenia, tęsknota za magią. I nauczka na marginesie lektury. Nawet tak wielki pisarz, jak Marquez, może być politycznym idiotą i ślepcem moralnym, przyjaźniącym się z Fidelem Castro i wspierającym jego reżim. Sztuka żyje życiem niezależnym od życia jej twórców.

UCIECZKA OD WOLNOŚCI

Wielkie odkrycie intelektualne: wolność, którą uważałam za wartość bezwzględną, może mieć negatywny aspekt. Wolność odczuwana przez ludzi jako brzemię i odrzucana w imię odzyskania poczucia bezpieczeństwa to była dla mnie nowa perspektywa w postrzeganiu człowieka i jego dziejów. I wiele pytań do dziś otwartych: czy człowiek, jako gatunek dojrzeje do osiągnięcia „wolności do”, jedynej wolności, o którą warto zabiegać? Opisując pojęcie „wolności do” Fromm wkracza na teren rozważań duchowych. Wskazuje drogę integralnego rozwoju wewnętrznego człowieka, drogi która może być jedyną dla nas możliwością uniknięcia samozagłady. 60 lat, które minęły od opublikowania dzieła Fromma, potwierdzają z coraz większą siłą jego przenikliwość.