A zna pan biblijną przypowieść o Sosnowcu? – zapytał mnie pewien człowiek w Katowicach. Zdziwiłem się, ale nie czekał na moją odpowiedź, tylko mówił: “Bo Pan Bóg, tu w Katowicach, lepił człowieka, i wiadomo, jak w tym lepieniu, jeden mu wyszoł lepiej drugi gorzej, jeden bez ręki, jeden bez nogi, czasem mu wyszoł kto bez rozumu. No to, jak Panu Bogu człowiek nie wyszoł, to go ciepnął do Sosnowca”. W dodatku przypowieść była odrobinę rozleglejsza i po śląsku, przywołuję to, co zapamiętałem. A mnie się wydawało, że ta wzajemna niechęć jest już tylko legendarna.
Więc niedziela i poniedziałek w Katowicach, gdzie w ramach akcji organizowanej przez Instytut Reportażu “Katowice Non Fiction” prowadziłem spotkanie o reportażu historycznym z Joanną Szczęsną, Ewą Winnicką i Piotrem Lipińskim. Spotkanie odbywało się w wielkiej hali Galerii Sztuki Rondo, co z punktu widzenia tego typu zdarzeń było niezbyt fortunne, moim zdaniem. Publiczność gdzieś daleko, głos rozchodził się gdzieś po tej wielkiej hali, z tego powodu w ogóle nie miałem poczucia wymiany energii z publicznością, wykreowanie choćby namiastki spotkania było właściwie nierealne. Za to sama galeria (pomijając, że nie nadaje się specjalnie na takie spotkania) wspaniała i robiąca wrażenie, przy okazji obejrzałem wystawę polskiego plakatu z poczuciem, że kiedyś plakaty to były dzieła sztuki, dzisiaj to już tylko komunikat. Spotkanie było też okazją do przedstawienia smakowitej książki Ewy Winnickiej “Londyńczycy”, która ukaże się za kilka dni. Książka napisana jest z namiętnością. To nie tyle opowieść o polskiej emigracji od lat 40., co raczej opowieść o ludziach – ich miłościach, zdradach, zazdrości, o ich problemach mentalnych, chwilami czyta się ją jak książkę sensacyjną. Mam nadzieję, że uda mi się tu któregoś dnia napisać o “Londyńczykach” więcej. Na razie telegraficznie ją polecam.
Po spotkaniu Marta z Januszem zabrali mnie na prawdziwą śląską kolację do restauracji o wyjątkowo śląskiej nazwie Old Fashioned (dawniej Złoty Imbryk) przy ulicy Ligonia 16. Podaję adres, bo jedzenie naprawdę wybitnie smaczne, przygotowane według receptury omy (czyli babci) właściciela. Zresztą ten pan wiele nam po śląsku o śląskiej kuchni powiedział, na przykład, że do śląskiej rolady (czyli w moim regionie zrazów) dodaje się oprócz kiełbasy i ogórka również czarny chleb razowy, do gęsi jabłka winne, kotlet schabowy najpierw się podgotowuje, a dopiero potem smaży, ale z kminkiem, ważną na Śląsku przyprawą. Wytłumaczył nam pan różnicę między karbinadlami (kotlet mielony z mięsa wieprzowego i uwaga: śledzia) i karminadlami (kotlet mielony z mięsa wieprzowego i królika). Na przystawkę wzięliśmy sznita z tustym (czyli chleb ze smalcem), a potem rolada, gumiklyjzy i modro kapusta (czyli roladę wołową z kluskami śląskimi i czerwoną kapustą) plus seta (nie tłumaczę, bo to jakby nagle przekładać lornetę i meduzę). Wejście do restauracji i wnętrze są całkiem zwyczajne, nawet szare, nie zapowiadają prawdziwej śląskiej uczty, ale najmocniejszą stroną jest kuchnia, o której właściciel chętnie zawierający znajomości potrafi opowiadać bez końca i z prawdziwą wiedzą. Dlatego polecam, jeżeli kogoś “ciepnie” w tę stronę.
Zaś wczoraj wieczór w gościnnym Wrzeniu Świata przy ulicy Gałczyńskiego w Warszawie, czyli w reporterskiej klubokawiarni, gdzie miałem zaszczyt prowadzić promocję książki Małgorzaty Szejnert “Dom żółwia. Zanzibar” (o której tu tyle pisałem). W rozmowie brał też udział pan Wojciech Jagielski. Ale rozmowa w mniejszym stopniu dotyczyła Afryki, a w znaczniejszym warsztatu reportera, emocji, jakie musi okiełznać. Pani Małgorzata wyznała na przykład, że teraz chciałaby napisać biografię, w której miałaby okazję podróży głęboko w człowieka. Zaapelowała o temat. Powiedziała też, że dzisiaj w reportażu nie tyle więcej wolno, co mniej wolno, bo możliwość weryfikacji jest praktycznie natychmiastowa. Było też trochę o zazdrości, o uczciwości i o tym, że Wojciech Jagielski przez swoją wydajność stawiany był kolegom z “Wyborczej” za wzór. W ogóle bardzo tam we Wrzeniu Świata miło. A mnie było miło zacząć sprowokowany zapowiedzią Mariusza Szczygła, że jestem prowadzącym “ten program”, wypowiedzieć słynne słowa: “Na dachu wieżowca Polsatu wylądował właśnie helikopter i wysiadł z niego prowadzący ten program”…
No i tak sobie w ostatnich dniach latałem i lądowałem, i jeszcze polatam i poląduję, bo 7 listopada w Gazeta Cafe spotkanie z Tomaszem Karolakiem, a 17 – również tam – spotkanie z Jean-Claude Carriere’em (scenarzystą filmów Bunuela, Formana, Wajdy, Malle’a, Schloendorffa, Godarda i Saury a także autorem scenariusza “Mahabharaty” dla Petera Brooka, autora książek “Alfabet zakochanego w Indiach” i “Alfabet zakochanego w Meksyku” – wychodzi niebawem nakładem Drzewa Babel) i Andrzejem Wajdą. Szykuje się więc wyjątkowe zdarzenie.