Przy niedzielnym śniadaniu

Od kilku dni wracam ze swoimi wpisami i dopiero teraz widzę, że tego codziennego pisania naprawdę mi brakowało. Najważniejsze (dla mnie samego), że wracam. Pisanie bloga było dla mnie zawsze jak poranna kawa, jak czytanie codziennie Gazety, potrzeba czytania w ogóle. Już dawno nie odpowiadam sobie na pytanie, dlaczego piszę bloga. Odpowiedź nie jest mi do niczego potrzebna. Tak samo jak nie mówię, dlaczego czytam. To jest po prostu grupa krwi.

Mario Vargas Llosa, którego czytam od liceum i którego od dawna typowałem na laureata nagrody Nobla, w swoim wybitnym przemówieniu noblowskim o literaturze powiedział, że czytanie jest również formą protestu. I jest to chyba jedna z najpiękniejszych definicji “czytania”, jaką kiedykolwiek słyszałem. Szkoda, że władze telewizji publicznej, że szefowa telewizyjnej Jedynki kompletnie nie rozumieją, że bez programu o książkach telewizja nie jest już publiczna. To im dedykuję mowę Vargasa Llosy. I tłumaczenie, że o książkach będzie się mówiło w weekendowych wydaniach śniadaniowych jest po prostu mydleniem oczu. Może książki będzie się tam reklamowało ale nie o nie spierało, recenzowało, w nie wnikało.

Jest taka książka Juana Jose Millasa “Porządek alfabetyczny”, opisująca świat, który traci słowa. Świat barbarzyńców. Telewizja publiczna jest światem barbarzyńców. Teatr Telewizji w jego najpiękniejszej studyjnej konwencji został praktycznie zlikwidowany. Podpisałem niedawno list w obronie Teatru Telewizji, chociaż miałem w tej sprawie wiele wątpliwości. Jednak treść listu przekonała mnie, bo pomijała działalność “Sceny Faktu”. Teatr Telewizji powinien istnieć, ale przecież nie w tej dziwnej, efemerycznej formie, w jaką obrósł w ostatnich latach, w której trudno rozróżnić, co jest spektaklem Teatru TV a co filmem telewizyjnym. Uważam też, że “Scena Faktu” zabiła formułę Teatru TV. Telewizja TVN pokazuje cykl “Historie prawdziwe”. Oba te cykle różni jedynie to, że “Scena Faktu” wyrosła na bazie teczek IPN-owskich. Sposób opowiadania, obrazowania są podobne. “Scena Faktu” to nie jest Teatr Telewizji i nikt mi tego nie wmówi. Dlatego dziwię się, kiedy słyszę szefów Teatru Telewizji narzekających na zmniejszenie liczby premier. To było do przewidzenia. Drodzy Państwo, pracowaliście na to przez ostatnie lata. Publiczności na szczęście nie można oszukać. Co wspólnego ma “Scena Faktu” z konwencją “Teatru Telewizji” w jego najszlachetniejszej formie? No, właśnie.

Przepraszam, że tak przy niedzieli narzekam, ale publiczna telewizja dawno się rozmieniła na drobne, a teraz już nawet tych drobnych nie ma. Seriale… Mają ratować oglądalność. Proszę obejrzeć parę amerykańskich seriali “United States of Tara” na przykład, fenomenalny serial o chorej na schizofrenię pani domu, która żyje wieloma osobowościami i z którymi to osobowościami żyje jej rodzina, w pełni akceptując jej stany. A seria “The Walking Dead”, niby opowiada o apokalipsie zombie, a jak to jest zrobione, jak zagrane, jak ludzkie uczucia i emocje opowiada, jak dotkliwie jest przejmujący. “United States of Tara” jest serialem kameralnym, “The Walking Dead” ma omal epicki rozmach. Amerykanie potrafią robić seriale z przesłaniem, artystyczne, kreacyjne, żeby wspomnieć serial sprzed lat, który w Polsce stał się właściwie kultowy “Przystanek Alaska”. Tylko trzeba je umieć robić.

Żyjemy oszukiwani każdego dnia. Gazety codzienne też oszczędzają na kulturze. Nie znam polskiego dziennika, który miałby dodatek literacki czy kulturalny z prawdziwego zdarzenia. Próbował to robić “Dziennik”, z różnym skutkiem ale najbliżej był formuły, jaka w Polsce się nigdy nie rozwinęła a na świecie jest powszechna. W innych gazetach wszyscy piszą o wszystkim, recenzenci filmowi omawiają książki, bo przeczytali i lubią, reporterzy piszą o książkach, bo lubią albo o filmach, które też lubią.  Pytanie, czy ci, którzy tworzą działy kulturalne gazet czytają szpalty kulturalne zagranicznych dzienników – amerykańskich, brytyjskich, francuskich czy niemieckich? Czytelnika można nabrać, ale nie oszukać. Prędzej czy później się o swoje upomni. A takie zapełnianie szpalt byle czym jest krótkowzroczne. Wierzę, że czas prawdziwego protestu sprawnych intelektualnie widzów i czytelników nadejdzie. Może jeszcze nie doszliśmy do dna, od którego można by się odbić.

Codziennie ratuję się publicznym radiem. Jedynka jest, pomijając politykę, fenomenalna. Trafiam wieczorem na godzinne rozmowy a to z Teresą Budzisz-Krzyżanowską, a to Anną Chodakowską, na ciekawe lektury, na słuchowiska, które nie mają sobie równych. Radiowa Jedynka rozbudza mój apetyt, moje emocje, codziennie ma dla mnie prezent. Dzięki Jedynce znów myślę o książkach, filmach, koncertach. Rzadziej słucham Dwójki, która jest bardziej wyrafinowana, chociaż jest jedną z moich ulubionych sal koncertowych.

W radiu publicznym można coś jeszcze ratować. Telewizji barbarzyńców uratować się nie da.

A skoro ratować, jeśli zdołam, jeszcze dziś lub jutro napiszę o filmie “Soul Kitchen” i ratowaniu pewnej restauracji.