21 dni deszczu

“Gęsto w życiorysie” – to określenie, które często powtarza pani Barbara Krafftówna, i bardzo je polubiłem. Ostatnie tygodnie rzeczywiście są gęste, pełne, bogate, tylko ten deszcz. Usłyszałem, że w lipcu było 21 dni deszczu i dalej pada.

Weekend spędziłem z siostrą i jej mężem, którzy akurat byli przejazdem w Warszawie, próbowaliśmy trochę połazić po mieście, między kolejnymi falami opadów, kryjąc się pod markizami kawiarnianych ogródków. Warszawa w tym roku naprawdę przygotowała się do lata – powstały miejskie plaże, miejsca wypoczynku. Przy placu na Rozdrożu jest projekt “UFO” – na drewnianych deskach leżaki, specjalnie zbudowany basen, bar, a nawet hostelowe pokoje. Przy Książęcej właśnie otwarta Dolina Muminków: bar, leżaki, od dzisiaj chyba mają się tam też pojawić muminkowe lampiony. Wzdłuż Wisły też sporo plażowych miejsc i barów. Przejeżdżaliśmy jedynie samochodem, wszystko zalane, pusto, szaro. No po prostu “Dolina Muminków w listopadzie” (to zresztą chyba najlepsza część książkowa z całego cyklu Tove Jansson).

Więc wczoraj uciekając przed deszczem, między innymi księgarnia przy Chmielnej, królestwo tanich książek, w którym kupiłem m. in. opowiadania Kornela Filipowicza wybrane do druku przez Wisławę Szymborską.

W ubiegłym tygodniu bardzo smutna wiadomość. Odeszła Barbara Musiałowa, wieloletnia kustosz Muzeum Marii Dąbrowskiej przy Polnej 40, prawdziwa gospodyni tego mieszkania pisarki. Znałem Basię, i mogę uczciwie powiedzieć przyjaźniłem się z nią i Jej mężem, Jurkiem praktycznie całe swoje dorosłe życie w Warszawie. Basia uwielbiała poznawać ludzi, rozmawiać z nimi. I tak też było z nami. Przychodziłem na Polną na spotkania literackie, które organizowała (właściwie stworzyła tam salon literacki w mieszkaniu Dąbrowskiej), Basia zauważyła, że na nie wracam i zaprosiła mnie do swojego gabinetu na kawę, zapytała, kim jestem, co robię w Warszawie. Uwielbiałem słuchać jej opowieści o Dąbrowskiej, naprawdę dobrze znała jej twórczość i biografię, jej wspomnień z Krakowa, z którego pochodziła, opowieści o rodzinie Marii Kuncewiczowej, z którą blisko spokrewniony jest Jurek. Tylko o aktualnych powieściach nie mogliśmy rozmawiać, bo Basia mówiła: “Ja już wyłącznie czytam literaturę faktu. Całe życie czytałam prozę, a teraz już nie mogę”. Zresztą przeczytałem niedawno, że mój ukochany amerykański pisarz Philip Roth też nie przyswaja już prozy i wybiera wyłącznie lektury faktu.

Potem tak się związały nasze drogi, że przez chwilę mieszkałem dom obok. Ale Basia była obok zawsze. Zwłaszcza w tym ostatnim okresie. Zadziwiająco dużo w ostatnich miesiącach rozmawialiśmy przez telefon. Kiedy zadzwoniłem w jej urodziny (a podobnie jak ja jest bykiem i obchodziliśmy urodziny dzień po dniu), była już w szpitalu. Potem wróciła do domu, czuła się dużo lepiej, potem ja usiadłem do biurka (ze dwa tygodnie przed jej śmiercią) i napisałem krótki list, ot tak, po prostu, że Ją uwielbiam. Później nagrała mi się na pocztę, później ja nagrałem się Basi. Jedenaście dni później zadzwonił telefon. Wyświetliło się jej imię. – “Basiu, i jak tam? Lepiej?” Usłyszałem głos Jurka: “Remku, Basia dzisiaj odeszła”. To była jedna z najpiękniejszych, najcudniejszych par, jakie znałem. Przez te wszystkie lata w siebie wpatrzeni, wspierający się, celebrujący życie i każdą daną razem chwilę. Basia i Jurek to były dwie połówki jabłka. Odkąd usłyszałem, że Basia odeszła, właściwie nie przestaję o nich myśleć. Bardzo rzadko zdarza się, kiedy tak o kimś myślimy niepojedynczo, nieosobno – i celowo napisałem te słowa “razem”.

Tak myślę, że gdyby była inna pogoda, gdyby nie było tak duszno, parno, gdyby nie było tych burz a ciśnienie tak by nie skakało, to Basia żyłaby nadal. Właśnie w tych tygodniach serce przestało sobie radzić z życiem.

Wczoraj wieczorem padało, włączyłem relację z koncertu “Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”, w TV Polsat, bo zaśpiewała w nim Ewa Błaszczyk, i to piosenkę “Me and Bobby McGee” z repertuaru Janis Joplin, z polskimi słowami, które napisałem. Bardzo się cieszę, bo to początek naszego większego projektu, nad którym już trochę pracujemy i właściwie jego oficjalny początek, skoro piosenka była już w telewizji.

Piosenka to dla mnie nowa forma, wcześniej pisałem już słowa do piosenek, które w spektaklach teatralnych śpiewały Barbara Krafftówna, Elżbieta Czerwińska, Magda Bogdan. Początek, mam nadzieję, nowej, ciekawej przygody. A Ewy wczorajsze wykonanie energetyczne, mocne, rockowe, chociaż w countrowym aranżu.

Chwila bez deszczu. Może czas pooddychać.