ulice Jaffo

Przedwczoraj pierwsza rocznica śmierci Agaty. Zaczynam się dopiero teraz oswajać z tym słowem. Uświadomiłem sobie, że słowo “odejść” jest niewłaściwe. Bo przecież pozostaje Obecność. Nikt nam bliski nie odchodzi, raczej zostaje z nami, inaczej, może bardziej. Trwa przy nas. Wierzę, że tak jest a nawet jestem pewny. Obecność bliskich nam osób jest w nas. Oni są w nas, będą dłużej, krócej, ich obecność będzie uświadomiona lub nie. Najważniejsze, że z nami byli, że mogliśmy dzielić z nimi czas, że mieliśmy szczęście ich spotkać.

Zvi Diamant, to zdjęcie zrobiłem w Jaffo

I właśnie przedwczoraj, zupełnie przez przypadek dowiedziałem się o śmierci Zvi Diamanta. Był bratankiem Dory Diamant, ostatniej miłości Franza Kafki. Wiadomo, dla mnie ta rodzinna historia niezwykle ważna, opisałem ją w wydanej przed dziesięciu lat książce “Bagaże Franza K. czyli podróż, której nigdy nie było”. Kiedy po raz pierwszy jechałem do Izraela, wiedziałem, że muszę poznać Zvi. Zatrzymałem się w Tel Awiwie, w hotelu blisko morza, przy Ness Ziona. Zvi podjechał autem, z żoną, cudowną Shoshi i zabrali mnie do najstarszej części miasta, do Jaffo i właściwie już zawsze te uliczki będą mi się kojarzyły z nimi, i z tamtym spacerem. Później zmieniałem hotel, z powodu głośnej budowy w pobliżu, i to Zvi przeprowadzał mnie do Neve Zedek. Potem były różne obiady na plaży, wspólne robienie zakupów, dużo rozmów. Pamiętam, było piątkowe popołudnie, snułem się po mieście bez sensu, szabasowa pora, więc wszystko już właściwie pozamykano. Ulice omal wymarły. Nie do końca jednak, bo jeździło mnóstwo taksówek. Nagle telefon. To był Zvika. – Gdzie jesteś? – Łażę po mieście. – Masz jakieś plany? – Nie mam. – To wpadaj do nas na szabasową kolację. – Ale Zvika, cały dzień łaziłem, musiałbym się przebrać, a jestem daleko od hotelu… – coś próbowałem tłumaczyć. Zvika nie słuchał. – Shoshi bardzo chce, żebyś zjadł kolację z nami i naszą rodziną. Łap taksówkę i od razu jedź do nas, do Holonu. – Ale… – Zapewniam cię, że wszyscy przyszli nieodświętni, każdy wpadł po pracy, jest normalnie.

Złapałem taksówkę. Holon jest miastem tuż przy Tel Awiwie, a właściwie jakby był jego dzielnicą. U Diamantów było gwarnie. Wpadły na kolację wszystkie dzieci, ze swoimi dziećmi, od razu zaczęliśmy gadać, jakbyśmy się znali pół życia. To był jeden z najpiękniejszych, niezaplanowanych wieczorów. Shoshi podawała kolejne dania, dzieci smarowały fotele czekoladą, Zvika opowiadał o tym, jak go kiedyś pocałowała Marlena Dietrich, co zostało uwiecznione na zdjęciu w gazecie. Znał wielu artystów, bo całe życie zajmował się sprzętem nagłaśniającym koncerty, sam uwielbiał muzykę, a zwłaszcza jazz. Zresztą w młodości był muzykiem. Wysłałem mu z Polski płytę Urszuli Dudziak.

Nie było dnia, żebym się z nimi nie widział. Zvika ciągle miał pomysł, żeby mnie komuś przedstawić albo zabrać na kolację do swojej ulubionej restauracji. Pamiętam inny dzień. Było gorąco, łaziliśmy po targu staroci w Jaffo. Zvi kochał tę część miasta, bo się tam wychował i tam chodził do szkoły, już zresztą nieczynnej. Weszliśmy gdzieś na piwo, byle posiedzieć w klimatyzacji. Zvika wyjął komputer i pokazywał mi zdjęcia z ich pobytu w Warszawie. Nagle patrzę – plakietka Plac Trzech Krzyży. – A dlaczego akurat to? – zapytałem. – To dla Pawełka. Ojciec naszego przyjaciela Perec Hochman, kiedyś Pawełek, jako chłopiec, w czasie wojny, sprzedawał papierosy na Placu Trzech Krzyży. – Znam tę historię! – krzyknąłem w emocjach. Znałem legendę o żydowskich chłopcach, którzy na Placu Trzech Krzyży, więc w miejscu, gdzie było najwięcej Niemców sprzedawali im gazety, papierosy i zapałki. – Chcesz poznać Pawełka? – Byłbym szczęśliwy. Nie czekał długo. Od razu zadzwonił pytając, czy i kiedy nas przyjmie. Mieliśmy pojechać następnego wieczora. To był mój ostatni wieczór w Izraelu. Nad ranem miałem samolot. Łaziłem po Carmel Market, kiedy zadzwonił przepraszając, że Perec odwołał, bo jego żona trafiła do szpitala.

Wróciłem do Polski. Byliśmy z Shoshi i Zviką w kontakcie mailowym i telefonicznym. A potem znów pojechałem do Izraela. Znowu traktowali mnie jak członka rodziny, bo Polska, niezabliźniona rana, chociaż oboje urodzili się już w Izraelu. Ojciec Zvi urodził się w Będzinie, jego matka w Częstochowie. Zaś rodzice Shoshi pochodzili spod Włocławka. Stale wracaliśmy do rozmów o Polsce. Kiedyś opowiedziałem Shoshi o Maryli Rodowicz, że we Włocławku chodziła do szkoły. I posłałem nagrania. Była zachwycona. Znowu łaziliśmy po Jaffo, Tel Awiwie, Herzliyi. Byliśmy na kolacji w rewitalizowanej starej stacji kolejowej na granicy Jaffo i Tel Awiwu, wreszcie Zvika upomniał się o Pawełka. No, musisz go poznać. Musiałem. Tym razem nie wydarzyło się nic niespodzianego. Pawełek w drzwiach przywitał mnie wierszykiem rodem z Czerniakowa. Oczy mu się paliły i jasne było, dlaczego w Powstaniu Warszawskim miał pseudonim “Cwaniak”. Miałem dyktafon. Nagrałem jego wojenne perypetie. Poznałem też jego żonę i syna, który do niedawna był dyrektorem Muzeum Kibucu Bohaterów Getta. Perec pokazywał swoje odznaczenia. Ale o tej wizycie napiszę innym razem, w innym miejscu. Perec Hochman zmarł kilka miesięcy później. Pamiętam, że w czasie tej wizyty, jego żona mówiła, że jest ciężko chory na raka. Czego absolutnie nie dał po sobie poznać. Miał urok chłopaka, który przez lata nie miał innej broni jak ten urok.

Kiedy ostatnio miałem w Izraelu serię wykładów, Zvika przyszedł oczywiście na ten w Tel Awiwie. Miałem poczucie, że jest ze mnie dumny. Szybko mieliśmy po wykładzie pojechać do Shoshi, i już razem na kolację do restauracji, w której podaje się 30 przystawek przed daniem głównym.

Zvi i Shoshi zawsze mieli czas, zawsze chętni gdzieś pojechać, coś pokazać, opowiedzieć. Ostatniego wspólnego wieczoru Zvi pokazywał mi miejsca związane ze swoją przeszłością. Kilka dni temu wysłałem mu maila z zapowiedzią mojej nowej powieści. Zawsze bardzo się interesował tym, co pisałem. Zdziwiło mnie, że nie odpisał. Potem wszedłem na jego profil na Facebooku i zobaczyłem nekrolog. Zmarł 15 marca. W październiku zdiagnozowano u niego raka mózgu, o którym nie wiedział. Miał naświetlania. Pogrzeb był wczoraj na cmentarzu w Holonie. Na tym samym, na którym pochowana jest mama pana Józefa Hena. Odwiedzę oba groby. Miejsce łączące Polskę i Izrael.

Myślę dużo o Shoshi. Byli takim pięknym małżeństwem. Wpatrzonym w siebie. Więc jest Obecność.

PS

Jutro w Tygodniku Powszechnym moja recenzja Antologii reportażu pod red. Mariusza Szczygła. I Szczygieł też się wiąże ze Zviką. Pracując nad swoją książką o Kafce, kiedy Mariusz jechał do Pragi, poprosiłem go, żeby odwiedził siostrzenicę Kafki. Odwiedził i napisał o tym tekst “Nieimitacja”, który jest zamieszczony w  książce “Gottland”. Kiedy książka wyszła po czesku, ktoś poprosił tę siostrzenicę, panią Verę Saudkovą o autograf pod rozdziałem o niej. Podpisała. Szczygieł podarował mi tę książkę, uznając, że dla mnie będzie miała większe znaczenie (jak dziecko nadal zbieram autografy). Jadąc do Izraela zabrałem ze sobą. Poprosiłem, żeby Zvika podpisał się obok Very. W ten sposób mam kafkowską relikwię. Czeskie wydanie “Gottlandu” z autografami siostrzenicy Kafki z Pragi i bratanka Dory z Izraela.