Wszystko kwitnie

Pola Nireńska

Ostatnie tygodnie to był niezwykle rozwibrowany, kolorowy kalejdoskop. Nie miałem nawet chwili, żeby zajrzeć tutaj. Przede wszystkim skończył się jubileuszowy Festiwal Warszawa Singera, na którym prowadziłem kilka spotkań ale też gdzie miałem bardzo miłą promocję książki “Wolne”, prowadził Jerzy Kisielewski (a wzięli w niej udział Julia Hartwig, Wanda Wiłkomirska, Magda Łazarkiewicz, Alina Świdowska i Leszek Sankowski, mąż Teresy Torańskiej). Wspominaliśmy Teresę, której tu brakuje, jej dziennikarską ciekawość, jej energię, siłę i determinację. Leszek powiedział w pewnym momencie, że jednym z ostatnich tekstów, jakie Teresa czytała przed śmiercią był wiersz Julii Hartwig, który nawet przepisała dla siebie:

JULIA HARTWIG

Westchnienie

O, jakże was kochałam, wy, rzeczy zbyteczne,
przyjaźń, miłość bez granic, poświęcenie, cnoty
spotykane tak rzadko, opłacane drogo,
i jak opłakiwałam każdą zdradę, każde
sprzeniewierzenie, każde nadużycie.

O, jakże was kochałam, rzeczy niekonieczne,
obrazy, słowa, kwiaty, urodziwe twarze,
każdą łąkę kwitnącą, zachody i świty,
o, jakże was kochałam, ponad siły prawie,
i jakże mnie gniewało to, że tak zbyteczne

Wspominałem też Agatę, minęło pięć miesięcy. Była z książką “Wolne” od początku, i jeszcze w grudniu na promocji w Krytyce Politycznej. Ważny dla mnie wieczór.

Z festiwalowych spotkań to oczywiście przede wszystkim to z rodziną Singerów, synem Bashevisa, wnukami, prawnukiem, z wnuczką siostry Bashevisa, pisarki Ester Kreitman. Uroczy pan Israel Zamir, dowcipny, story-teller po ojcu, sypał opowieściami jak z rękawa, który się nigdy nie kończy. Ważna rozmowa o Żegocie z prof. Władysławem Bartoszewskim. Kiedy pan profesor wszedł na scenę, publiczność wstała z miejsc i na wejściu zrobiła owację. Autorytety mają znaczenie – powiedziałem otwierając spotkanie. Rozmowa z Piotrem Pazińskim o jego powieściach, w końcu mogłem zapytać o różne sprawy, które mnie nurtowały. Ważne też dla mnie spotkanie z Ewą i Maciejem Wierzyńskimi o Janie Karskim, bo postać Karskiego fascynuje mnie od dawna. Pytałem Ewę Wierzyńską o żonę Karskiego, Polę Nireńską, tancerkę i choreografkę. Pytałem, bo upominam się o kobiety. Amerykański uniwersytet zrobił kwerendę na prośbę pani Wierzyńskiej, kwerendę dotyczącą tego małżeństwa. Okazało się, że Pola Nireńska miała wcześniej (przed ostateczną) wiele prób samobójczych, właściwie w czasie całego swojego życia. W czasie kiedy Maciej Wierzyński poznał Karskiego, już po śmierci Nireńskiej, Karski nie opowiadał o niej, był dyskretny. Ale też Nireńska nie była jego pierwszą żoną, co jest mało znane. Oczywiście opowieść dotyczyła głównie spotkań Macieja Wierzyńskiego z Karskim, ich rozmów, a także sposobu, w jaki Karski prezentował samego siebie – pomniejszając swoją rolę i znaczenie, wygłaszając różne kontrowersyjne poglądy, raz po raz schodząc z pomnika, na którym zaczęto go stawiać. Dlatego myślę, że Karski, pamięć o nim, przetrwa. Nie mitologizował samego siebie. Przeciwnie. Pokazywał swoje słabości. Świetna książka Wierzyńskiego “Emisariusz. Własnymi słowami” jest tego dobitnym przykładem.

W dziale “kartki na kulturę” przypominam swoją rozmowę z francuskim pisarzem Yannickiem Haenelem o Janie Karskim (z października 2009, ale chyba wciąż aktualna).

Wrócę tu jeszcze, może uda mi się zapisać, przywrócić cokolwiek z festiwalowych wrażeń, na razie dochodzę do siebie, bo poza spotkaniami miałem dużo jeszcze swojej zwyczajnej pracy, dużo rozmów, spotkań i pisania, czytania z obowiązku. Wstawałem już o szóstej rano, żeby z wszystkim zdążyć, kładłem się późno. To się trochę na mnie zemściło, bo ostatnie dwa dni, jak to zwykle po skumulowanym stresie i zwiększonym wysiłku, chorowałem. Ale dzisiaj cieszę się słońcem, które przebija się jeszcze. I oby było i było, oby lato trwało jak najdłużej. Pani Basia podała mi przez płot kilka sadzonek kwiatów do ogrodu, bo w swoim robiła porządek, rosły za gęsto. Posadziłem je przed chwilą. Mam nadzieję, że się przyjmą. Koty ucieszone, że jednak jesień cofnęła się po dwóch dniach deszczu. Alfredo dzisiaj nie wychodzi z ogrodu. Budleja nadal kwitnie. I zdaje się, że margerytka zakwitnie po raz czwarty tego roku. W ogrodzie sąsiada, po drugiej stronie ulicy, ponownie zakwitła magnolia. A ja jeszcze przez chwilę staram się wyciszyć, odpocząć, dostrzegać rzeczy zbyteczne. Zanurzam się w “Raptularzu” Zbigniewa Raszewskiego, w jego skrupulatności, sumienności opisywania świata poprzez teatr i teatru poprzez świat. Zapisany w jego “Raptularzu” rok 68 – w kontekście wystawienia a potem zdjęcia z afisza Teatru Narodowego “Dziadów” to chyba jedna z najciekawszych opowieści o 68 roku, jakie czytałem. Opisuje go z perspektywy historyka teatru, zasłyszanych dialogów, komentarzy, również prasowych, dowcipów, jakie opowiadano, atmosfery kawiarnianej, tego, co ludzie mówią i czego nie mówią. Pisząc o teatrze, zapisuje właściwie wszystko, co wokół. Trudno z tego “Raptularza” wyjść a dla mnie jest wielką przyjemnością, bo czytam go nie z obowiązku, wracam do niego dla siebie, bo mam jeden czy dwa dni spokoju. A potem znów kalejdoskop. Na razie zanurzam się w rzeczach zbytecznych. I dobrze mi z tym.

PS Uzupełniłem kalendarz spotkań. Zapraszam.