Barbara Krafftówna ubóstwia drakę. Oczywiście na Jubileuszu 65-lecia pracy artystycznej wczoraj w Teatrze Dramatycznym, gdzie śpiewała swoje najważniejsze piosenki nie mogło zabraknąć draki. Jak przystało na Jubilatkę, wjechała na scenę na… hulajnodze. I rozrabiała do końca, śpiewając na bis legendarną piosenkę o otomanie i aeroplanie, zgięta w pół, śpiewając właściwie pod zgiętym do sceny mikrofonem. Czekałem na swoje ulubione Jej piosenki “Sztuczny miód” Agnieszki Osieckiej i “Gdzie ta bohema?” Jonasza Kofty, które nic a nic się nie zestarzały, wciąż są aktualne. Razem z panią Basią publiczność śpiewała fenomenalny “Dramat w ogródkach działkowych” czy “Dziewicę Anastazję”. Barbara Krafftówna w formie nadzwyczajnej, niezwykle energetyczna, przypomniała, czym jest prawdziwy tekst, prawdziwa sztuka aktorska, prawdziwa interpretacja. Czy dzisiaj zaczynający aktorzy będą świętować takie jubileusze i czy będą w takiej formie i czy będą wciąż jeszcze tak śpiewać? Mam wątpliwości.
Myślę o Kabarecie Starszych Panów, przecież nigdy się nie zestarzeje, a to z tej prostej przyczyny, że prawdziwa sztuka zawsze się obroni. Kabaret Starszych Panów kiedyś był w opozycji do szarego i beznadziejnego PRL-u a teraz jest w opozycji do komercyjnej, często głupiej i zaplutej rzeczywistości bez ambicji. Tylko awangardy się starzeją.
Barbara Krafftówna jest narodowym dobrem, to nasz aktorski wzorzec z Sevres, fenomen pracowitości, radości życia, ciekawości świata i oddania sztuce i widzom. Cudny był wczorajszy wieczór. Miłka Skalska przysłała mi wspólną fotografię, którą zrobiła po wczorajszym koncercie. Zamieszczam.
Wciąż we mnie śpiewa. Dzisiaj chyba pierwszy raz poczułem się tutaj, w nowym domu, naprawdę jak u siebie. Włączyłem ukochaną płytę Milesa Davis z ulubionym “It Never Entered My Mind”. Kot Tutka śpi, zmienia tylko pozycję co kilka godzin. Snuję się po mieszkaniu, pracuję, czytam nowy tomik Gali Jakubowskiej-Fijałkowskiej, który przyszedł wczoraj pocztą. Na parapecie tulipany, a przy łóżku konwalie – oba bukiety z sobotniej premiery. Na stole w kuchni goździki, chyba kwiaty, które najbardziej lubię, może poza piwoniami, które są raz w roku, tylko przez chwilę.
Poza tym najcudowniejsze dzisiaj jest to, że nic nie muszę. Pierwszy raz od dawna dzisiaj nic nie muszę. Po prostu jestem.