powroty

Dojrzałem, aby tu zajrzeć. Były takie dni nawet, kiedy trochę tęskniłem do blogowego rytmu. Przecież przez całe lata pisałem omal codziennie, najpierw na blog.pl, później na stronach Wirtualnej Polski, w końcu, kilka lat temu, postanowiłem wyhodować sobie własny ogródek i przecież miałem z niego radość. Wiem, że kilkakrotnie już tutaj obiecywałem, że będę wracał, pisał w miarę regularnie, ale to naprawdę nie jest dla mnie łatwe. W marcu ubiegłego roku wyszła moja książka “Obecność” – rozmowy o tych, których już z nami nie ma i o pamięci, a przede wszystkim o czułości. W grudniu “To, co najważniejsze”, czyli rozmowy z parą wybitnych aktorów Ireną Jun i Stanisławem Brudnym (książkę wydał ich macierzysty Teatr Studio i na stronie teatru można ją zamówić), a już w styczniu ukazała się “Krafftówna w krainie czarów”. Z każdą z książek wiąże się też okres promocyjny, spotkania z Czytelnikami, wyjazdy, a przecież mam jeszcze codzienną pracę, przecież dokumentuję też inne tematy. Zawsze dokumentuję 2-3 książki równocześnie, dokumentuję długo, bywa latami, robię notatki, mam koło biurka pudełka notatek i materiałów. Wystarczy spojrzeć w mój kalendarz, tutaj na stronie, żeby zorientować się w jakim jestem ciągle przyspieszeniu. Nie piszę tego aby siebie usprawiedliwić, bo już naprawdę stale się usprawiedliwiam, ale by trochę nakreślić kontekst mojej nieobecności tutaj. Ale będę tu wracał, bo lubię, bo chcę.

foto Franciszek Mazur

Ostatni rok, ale też ostatnie tygodnie naznaczone odejściami osób mi bliskich, dla mnie ważnych. Kilka dni temu odszedł Mirosław Sawicki, współpracownik KOR-u, minister edukacji narodowej, wspaniały, świetny człowiek, uczciwy i prawy, społecznik, mąż Pauli Sawickiej. To do rodziny Pauli i Mirka “przyżył” się Marek Edelman, w ich domu znalazł swój dom, i był z nimi do końca. Ze swoją rodziną z wyboru. Podszedłem kiedyś w radiowym bufecie do Pauli, której nie znałem i zapytałem, czy nie opowiedziałaby mi o tych ostatnich latach Marka Edelmana, bo pracuję nad książką “Obecność”. Opowiedziała i to jest bardzo poruszająca rozmowa. Tak mi przykro, że teraz Paula straciła Mirka, ale i że my wszyscy go straciliśmy. Pozostaje czułość i pozostaje obecność. W to wierzę.

Moja praca daje mi możliwość zapisywania, ratowania różnych chwil, fragmentów, które zostają jedynie gdzieś w zakamarkach pamięci, wydobywania ich. Nie chcę tej pracy mitologizować, bo nie jest łatwa i jasne, często sam się zniechęcam, ale pozwala nazwać i pozwala ocalić. Wiem, to duże słowo “ocalić”, a jednak… W ubiegłą niedzielę prowadziłem w Teatrze Żydowskim kolejne, chyba już 23 spotkanie z cyklu “Bagaże kultury”. Tym razem mówiliśmy o Władysławie Szpilmanie. Rozmawiałem z jego żoną, Haliną Szpilman i wspaniałym skrzypkiem Krzysztofem Jakowiczem, który współtworzył ze Szpilmanem Kwintet Warszawski. Pani Halina Szpilman mówiła, jak często słyszała od innych, że to przecież omal niemożliwe, że jej mąż, kiedy ukrywał się już pod koniec wojny w domu na Al. Niepodległości 223, zagrał na fortepianie (scena z “Pianisty”, kiedy prosi go o to Wilm Hosenfeld, niemiecki oficer, który mu pomoże). I nagle, całkiem niedawno spotkała kobietę, która na tym właśnie fortepianie, w tym domu uczyła się grać. Fortepian istnieje, przetrwał wojnę. Miejsca, przedmioty też świadczą o naszej obecności. Zawsze lubiłem gromadzenie śladów, choćby śladów ręki – zbierałem i zbieram autografy.

Tutaj link do spotkania z panią Haliną Szpilman:

Halina Szpilman, Krzysztof Jakowicz

Byliśmy w kulisie, czekając na wejście. Widownia wchodziła jeszcze, szukała swoich miejsc, z głośników płynęła muzyka Chopina w wykonaniu Pianisty. Potem światło zgasło. Przez chwilę jeszcze była muzyka. Pan Krzysztof Jakowicz słuchał omal ze łzami w oczach. Powiedział nagle wzruszony:  “Nikt tak nie gra. Jestem zachwycony, absolutnie poruszony, tylko Szpilman tak grał opuszkami palców, jakby tylko muskał fortepian”. Na ekranie pojawił się bohater spotkania, z filmu dokumentalnego, gdzie własnymi słowami opowiadał swoją historię. A my czekaliśmy w napięciu. Po chwili weszliśmy i znowu wyłuskiwałem drobiazgi. I znowu zagubiłem się w swojej pracy. Po prostu wpadłem w nią po fortepian.