wyspy

Biurko Jose Saramago

Chwilowo pracownia zamieniła się w małą oranżerię, bo te rośliny, które od wiosny do jesieni są w ogrodzie, wymagające ciepła – aloesy, oliwka, oleander, jakiś przypadkowy cytrus, co to, co roku rośnie latem i marnieje zimą, muszą gdzieś przespać. A mnie jeszcze w pamięci z niedawnego urlopu na Lanzarotte słońce majaczy pod powiekami, choć jak to z urlopem, zwłaszcza krótkim bywa, trzeciego dnia się rozchorowałem i nie mogę się do dzisiaj wyleczyć. A było tak świetnie, słonecznie, ocean, spalona ziemia.

Postawiłem sobie przy biurku zdjęcie pozującego pod kraterem wulkanu noblisty Jose Saramago, który mieszkał na Lanzarotte przez ostatnich osiemnaście lat życia. Trochę obraził się na Portugalię i postanowił się przenieść. Pokochał to osobliwe, ciekawe wulkaniczne miejsce, gdzie wino rośnie na lawie. Wybudował piękny dom w Tias, z tarasem i ogrodem wychodzącym na ocean. Tutaj odwiedzali go inni ważni pisarze i artyści Mario Vargas Llosa, Pedro Almodovar. Jego dom w określonych godzinach otwarty jest dla zwiedzających i dla każdego wielbiciela książek jest to naprawdę przygoda połazić po jego salonie, gdzie wciąż leżą rozłożone czasopisma i książki, móc popatrzeć na jego biurko z Chrystusem zdjętym z krzyża (Saramago był ateistą i tego uwolnionego Chrystusa lubił mieć blisko, kiedy pisał), a nawet zajrzeć do sypialni, w której zmarł. Wciąż zaciemnione są w niej okna, co daje całej wycieczce pewną teatralną oprawę. Jasność pracy i mrok odchodzenia. Można pospacerować po ogrodzie, w którym chciał, aby spoczęły jego prochy. Tej woli akurat nie posłuchano.

W ogrodzie stoi krzesło, na którym lubił siadać i patrzeć na ocean. Po drugiej stronie ulicy wybudował olbrzymią prywatną bibliotekę, w której przyjmował gości, do której chodził poczytać. Imponująca. Wiele w niej egzemplarzy książek z dedykacjami jego przyjaciół, na przykład Gabriela Garcii Marqueza. Na krześle przed biblioteką wylegiwał kot, przeciągając się jak to kot. Właściwie więcej z prywatnego wtajemniczenia w tej wizycie niż oglądania muzeum.

Na Lanzarotte otwarte dla zwiedzających są też oba domy geniusza Cesara Manrique’a, który usiłował uczynić z wyspy klejnot i w dużej mierze mu się to udało. Pozostaną po nim nie tylko takie miejsca jak Mirador del Rio, ale przede wszystkim konsekwentna, logiczna i piękna architektura wyspy. Tak mnie porusza, kiedy na świecie pojawia się człowiek, który temu światu nie przeszkadza a daje mu swój talent i tworzy własne, niepowtarzalne dzieło. Jak Gaudi w Barcelonie, czy Manrique na Lanzarotte. To jest możliwe oczywiście tylko w jednym przypadku: kiedy inni ludzie zapełniający świat rozumieją, czym jest talent i że do rozwoju potrzebna jest kultura. Manrique miał nieokiełznaną wyobraźnię. Jego geniusz przejawiał się i w pewnej naiwności, i w wyobraźni, i w perspektywicznym myśleniu o cywilizacji. Dom i pracownia Manrique’a też zostaną dla świata jako świadectwo tego, jak można organizować swoją przestrzeń. Dom Manrique niewątpliwie jest miejscem hedonisty. Oczarowuje. Jest równocześnie przyjazne. Ma się wrażenie, jakby sam się tam kręcił. Nie tylko z głośników słyszymy dobre jazzowe standardy ale i rozpylony jest zapach jego ulubionych perfum Chanel pour homme.

Przejażdżka stromymi ścieżkami wokół krateru i po spalonym lawą terenie Parku Narodowego Timanfaya też zostawia obraz wnętrza piekła. Kilometry czarnej, kamienistej, spalonej ziemi bez jednej rośliny. Kręte, wąskie ścieżki. Autokar pnie się w górę, zatrzymuje nad urwiskami, turyści jak filmie, jakby to nie było niebezpieczne rzucają się do okna by zrobić zdjęcie, omal przechylając autokar. To też quasi-teatralna wycieczka ilustrowana muzyką, jakby się nagle znaleźć w środku muzyki Pendereckiego. Nie jest łatwo być w tak okrutnym, dołującym miejscu jak Timanfaya. To wszystko powoduje, że Lanzarotte mieniące się tyloma barwami, tak kapryśne i tak silnie wiążące człowieka z ziemią, z geologią zatrzymuje, każe pomyśleć ale i odpocząć, bo i biel, i wielki błękit, i wiatr z oceanu.

Po powrocie usiłuję się wyleczyć. Polityka i bliskość wyborów dobija. Ponieważ jestem obywatelem świadomym słucham tego, co mają do powiedzenia kandydaci. I to jest wielki smutek. Wyłącznie spalona ziemia słów i obietnic, krzyków i manipulacji, nie mówiąc o oszołomstwie, które w tej chwili w mediach od rana do nocy. Co się stało, żeśmy aż tak oczadzieli?

I nagle kolejna wyspa. Konkurs Chopinowski. Oglądanie w TVP Kultura półfinałów i finałów, komentarzy, powtórek, porównań, analiz było tlenem, którego w mediach nie było od dawna. Całe wielogodzinne bloki w TVP Kultura przygotowane z największym profesjonalizmem a równocześnie nienudne, wciągające widzów jak olimpiada. Ilu z nich dzwoniło do studia, żeby podziękować, pochwalić. Niektórzy mówili, że oglądają po raz pierwszy Konkurs i są oszołomieni, że to coś pięknego i co jak tak bajka się skończy. Inni, że wciągają w oglądanie swoje dzieci. Ktoś powiedział, że siedmioletnia córka zachwycona Chopinem i ogląda każdą relację. Piękna mediumiczna Kate Liu wywołała euforię. Również wspaniały Szymon Nehring, nie dość doceniony. To były prawdziwe wybory. Wybory wolności. Tylko szkoda, że nie w telewizyjnej jedynce lub dwójce. To tam powinny być transmisje. TVP Kultura trafia do nas, żyjących kulturą. A główne kanały telewizji publicznej mogły trafić do wielkiej grupy tych, którzy dla siebie kultury jeszcze nie odkryli. To jest przecież misja mediów publicznych. Ale w Polsce kultura jest wstydliwym marginesem. A jak już ktoś z polityków się wypowiada o kulturze, jak w debacie przedwyborczej w TVP Kultura to zgroza. W ogóle nie wiadomo, gdzie się schować ze wstydu. Dlaczego politycy chcą, byśmy byli tak głupi jak oni? Dlaczego chcą tak ciemnego społeczeństwa? Z jednej strony chcą walczyć z ekstremizmami, z ostro wyrażanymi sądami, a z drugiej robią wszystko, aby ślepotę wynikającą z niewiedzy pielęgnować, łatwiej wtedy ludzi na siebie napuszczać.

Nie dajmy się. To, co może uratować społeczeństwo to myślenie. A myślenie bierze się z dostępu do kultury i z uczestnictwa w niej. To jest rachunek prosty jak dwa razy dwa.

W niedzielę pójdziemy wybrać znowu jakieś zło – mniejsze lub większe, i pójść musimy, bo ostatecznie wybory to instrument rozliczania polityki, proszę tylko, aby nie głosować na tych, którzy chcą z nas zrobić głupich, bezmyślnych, zaczadzonych. Nie głosujmy na ludzi o wąskich horyzontach, bo jeśli nie chcą widzieć żadnych kontekstów, nie rozumieją, nie znają historii, to niczego dobrego dla przyszłości naszej i tego kraju nie zrobią. Wybierajmy mądrych. Nie słuchajmy, że małe ugrupowania nie mają szans, że trzeba wybierać znowu mniejsze zło, że marnujemy swój głos. Nie marnujemy. Wybierajmy ludzi mądrych. Bo tylko to może coś zmienić.

Mam taki pomysł, aby tego wyborczego dnia zrównoważyć wybory inteligencją. Zabierzmy z domu jedną, dwie, trzy mądre książki i podarujmy komuś na ulicy, osobie przypadkowo spotkanej, niech książki równoważą emocje tego dnia. Byle nie w lokalach wyborczych i nie przy urnach, żeby nie zakłócać przebiegu.

Uzupełniłem kalendarz spotkań.

Po tym jak zagłosuję, poprowadzę w Teatrze Żydowskim spotkanie z naczelnym rabinem Polski, Michaelem Schudrichem. Będziemy starali się mówić mądrze. Zapraszam.