Czy dyktator poszedł na plażę?

Woody Allen, fot. Irving Penn

Sobotni wieczór z filmem Woody’ego Allena to jest to. Od 1969 roku kręci praktycznie jeden film w ciągu roku, od lat używa tych samych motywów, podobnej konstrukcji, stylistyki, podobnej oprawy muzycznej, iskrzących, inteligentnych dialogów, nie młodnieje i nie starzeje się, a mimo to jest jak wino, z wiekiem coraz lepszy, a tak naprawdę jest jak dobra kawiarnia za rogiem, do której lubimy wpadać na kawę w ciągu dnia i na lampkę czerwonego wina wieczorem. Nawet jeśli zaglądamy do niej codziennie, nie przestaje cieszyć, więcej, zawsze pozwala odzyskać równowagę i dobre samopoczucie. Wczoraj obejrzałem jego ubiegłoroczny film “Poznasz przystojnego bruneta”. I co, że wraca Allen do starych motywów – np. nieudolny pisarz kradnie pomysł pisarzowi, który rzekomo zginął, ale jak to u Allena okazuje się, że “zginął nie do końca”. Ilu tych pisarzy-nieudaczników widzieliśmy już w jego filmach? A przecież to w ogóle nie przeszkadza. Ile razy opowiadał też o starzejących się mężczyznach szukających potwierdzenia własnej męskości w ramionach młodych kobiet, porzuconych żonach, żonach manipulujących mężami z zaświatów, sąsiadkach, które rzucają narzeczonych dla pisarza, którego życie obserwują przez okno a pisarzy rzucających żony dla sąsiadki, której życie (i nie tylko) obserwują przez okno. Mimo to dajemy się ponieść po raz kolejny.

A jeśli do tego w obsadzie mamy takich aktorów jak Naomi Watts, Anthony Hopkins czy Antonio Banderas, to już hit murowany. A jeśli porzuconą żonę, która zmienia swoje życie pod dyktando wróżki gra Gemma Jones, to naprawdę wino z najwyższej półki. Zawsze trochę mniej lubię te jego filmy, w których sam się nie pojawia, czasem ustawia aktorów tak, aby grali Allena. Tym razem “Woodym Allenem”, z jego neurozami, odjazdami i wewnętrznym napięciem jest właśnie Gemma Jones.

Z każdego z filmów Allena zapamiętuję jakiś fragment dialogu. Tym razem w scenie kłótni pomiędzy pisarzem-nieudacznikiem a teściową, która opłaca jego czynsz. On mówi, że wróżka, do której chodzi teściowa to oszustka, że bierze jej pieniądze a w zamian mówi to, co chce usłyszeć. Teściowa odgryza się: “Ty też bierzesz moje pieniądze, a nie mówisz tego, co chcę usłyszeć”. Mój ulubiony cytat z Allena pochodzi z jego filmu “Tajemnica morderstwa na Manhattanie”. Allen mówi w nim do Diane Keaton: “Błagam cię, zostaw sobie coś na menopauzę”. I w ogóle chyba właśnie “Tajemnica…” jest jednym z moich ulubionych jego filmów. Zawsze poprawia mi nastrój. Z ostatnich “Vicki Christina Barcelona”.

Uwielbiam też dokument, jaki nakręciła jego siostra “Wild Man Blues”, jest tam cudna scena, w której siedemdziesięcioletni Woody Allen wraca z Europy, w domu czekają na niego wiekowi rodzice. Ojciec mówi: “Po co ty zostałeś tym reżyserem? Całe życie ci powtarzam, żebyś został farmaceutą”. “Dlaczego akurat farmaceutą?”. “Wszyscy chodzą do apteki, a kto chodzi do kina?” I już naprawdę po tym tekście trudno się dziwić, dlaczego Woody Allen jest taki właśnie, jaki jest.

A ja od wczoraj mam w głowie różne dziwne, może abstrakcyjne pytania. Jak wygląda sen dyktatora, który został odsunięty od władzy? Czy Mubarak spał w ogóle tej nocy? Gdzie jest? Czy musiał się napić? Co myśli na swój temat? Czy rano wypił kawę? Poszedł na spacer czy raczej woli nie wychodzić z łóżka? Wskoczył do basenu a morze położył się pod palmą i czyta gazetę? Czy dotarło do niego, co zrobił swojemu narodowi? Dzwoni gdzieś? Odbiera telefony? Pakuje swoje książki i papiery? Likwiduje konta? Niszczy dokumenty? Otwiera szufladę i chwyta za broń? Pisze przesłanie do narodu, którym rządził przez trzydzieści lat? Wścieka się? A może jest całkiem spokojny? W swoich współpracownikach widzi zdrajców czy przyjaciół? Wyprowadza psy na spacer? I przede wszystkim, jak dowiedział się, że jest odsunięty? Bo nie wierzę, że to była jego decyzja.

PS Dzisiaj zdjęcie autorstwa Irvinga Penna, już po raz kolejny w blogu ten fotograf, jeden z moich ulubionych, napiszę o nim osobno.

Kanon na nowy blog, odcinek 22

O swoich najważniejszych książkach opowiada

Roma Jegor, poetka:

Ponieważ najbliższe mi książki staram się mieć na własność, spróbowałam wyciągnąć coś z zapchanej biblioteki. Któraś z nadwyrężonych półek nie wytrzymała i zawaliło się. Usiadłam więc w stercie książek i zrozumiałam, że muszę polegać na wybiórczości mojej pamięci, bo póki co, niczego tu nie znajdę.

Pomijając to, że książki są jak ubranie, które dobieramy do pogody duszy i pomijając całkowicie wszelkie „galowe” pozycje, które znać nakazuje nam szkoła i etykieta, przedstawiam poniżej obecny mój wybór (spisany bardziej według dat poznania książki, niż ich ważności) :

1.
Gianni Rodari – „Gelsomino w Krainie Kłamczuchów” – cudownie ciepła opowieść o przyjaźni, która jednoczy, pomaga, a nawet zwalcza tyrana, choć czasami bardzo dużo wymaga i wiele nas kosztuje.
2.
Emili Brontë -„Wichrowe wzgórza” – porwała mnie tamta miłość szalejąca po wrzosowiskach, niepokonana ani przez życie, ani przez śmierć. I długo nie mogłam się po niej otrząsnąć.
3.
Joseph Heller – „Bóg wie” – wspaniały dialog starego Dawida z Bogiem – o jego życiu , rodzinie, narodzie. Jego wersja Starego Testamentu, jego prawda o wojnach, podstępach i codziennych grzechach popełnianych na przyjaciołach i wrogach.
4.
Denis Diderot – „Kubuś Fatalista i jego pan” –i to przepięknie filozoficzne, „kubusiowe” podejście do życia. Kubusiowa otwartość i uczciwość. I jego opowiastki, jak lusterka, błyskotki i landrynki. Przy tej książce omijają mnie zmory.
5.
Toni Morrison – „Pieśń Salomonowa” – saga rodu amerykańskich, czarnoskórych Nieboszczyków, dorobkiewiczów i biedaków, prześladowanych i prześladujących, kochających i nienawidzących, tych co pełzają i tych co potrafią latać. Opowieść realistyczna, zwyczajna do bólu, ale miejscami również mistyczna, z duchami, przeczuciami i snami… Chyba też trochę o naszym przeznaczeniu.

Oczywiście jest jeszcze Z. Kosidowski i jego „Opowieści biblijne”, R. Kapuściński z „Cesarzem” , Chmielewska z „Krokodylem w Kraju Karoliny”, przy której mój nieopanowany śmiech rozweselił cały tramwaj na dość krótkim dystansie… 

I jeszcze omijany dzisiaj dość skutecznie Broniewski i jego „Wiersze i Poematy” (wydanie chyba z 1965r.), które stoją u mnie na honorowym miejscu. Książka otrzymana w szkole podstawowej, która pierwsza pokazała mi poezję – tą o jaskółkach, brzozach, Ance i poecie, co chce umrzeć z żalu… Dla mnie dopiero po Broniewskim „urodzili się” inni Poeci. No, wcześniej byli jeszcze Brzechwa i Tuwim, ale wtedy tylko w książeczkach dla dzieci, czytanych w całości i we fragmentach tak długo, że do dzisiaj umiem je na pamięć…
I świetne „Opowiadania” Czechowa – wydanie tłumaczone przez Jana Brzechwę, Marię Dąbrowską, Jarosława Iwaszkiewicza. Przyszły do mnie, gdy byłam „wczesną nastolatką”. Pokazały cudownie kpiarski obrazek zwyczajnych ludzi – zwyczajnie brzydkich, głupich, pyszałkowatych, nieszczęśliwych. W zwyczajnie pokręconej rzeczywistości. To ta książka skutecznie „zapędziła mnie” do literatury rosyjskiej.