Ze światłem staram się odświeżyć swoje życie. Poranne bieganie zamiast pierwszej kawy i dużo łatwiej zabrać mi się za pracę. Jestem na finiszu pisania nowej sztuki, w sumie zaskakującej dla mnie. Zobaczymy. Trema jest, nie powiem. Na szczęście trema jest. Kończę też redakcję swojej powieści, z którą tak długo już się biję, nie mogąc wciąż jej oddać wydawcy. Ale już jestem blisko. Chciałem ją wydać rok temu w październiku, a wciąż coś w niej zmieniam, poprawiam, dłubię, staje to się niebezpieczne, bo za chwilę w ogóle zdecyduję jej nie oddać, więc ostatnia autorska redakcja i w ręce Wydawcy. Zauważyłem zmianę w sobie jako autorze. Nic nie przyspieszam. Piszę tak długo jak długo, moim zdaniem, wymaga tego tekst. Chcę mieć czas na odłożenie książki na jakiś czas, powrót do niej, patrzenie na nią z innej perspektywy, naprawdę przestało być dla mnie ważne, czy i kiedy książka wyjdzie. Chcę ją po prostu doprowadzić do momentu, w którym poczuję, że jest gotowa. To się zmienia, bo wcześniej chciałem pisać szybciej, szybciej widzieć efekt, zobaczyć książkę w druku już, natychmiast. A teraz chcę mieć po prostu pewność, że książka jest gotowa. Oczywiście, chciałbym, żeby spotkała się z Wydawcą, z Czytelnikiem, to jasne, ale sam z sobą chcę mieć porządek i spokój.
W weekend czytałem nowe numery “Bluszcza” i “Książek” wydawanych przez Agorę. W obu znakomite opowiadania Etgara Kereta. Ale te tyle fantastycznych tekstów. Na przykład w “Książkach” wywiad z tłumaczem “Finnegans Wake” Joyce’a, Krzysztofem Bartnickim. W polskim przekładzie powieść ma tytuł “Finneganów tren” i to jest naprawdę pierwszy polski przekład całości. Ubawiłem się czytając ten wywiad, bo naprawdę złość Bartnickiego na Joyce’a jest zabawna (mnie w każdym razie ubawiła). Bartnicki mówi o tym, jakim potworem jest Joyce, jak go nie znosi, jak mu zabrał dziesięć lat życia, jak go potwornie rozczarował, i że w ogóle to można sobie podarować czytanie “Finnegans Wake” i polskiego przekładu, bo nie wiadomo dla kogo ta książka i w dodatku spokojnie można porzucić jej lekturę na 16 stronie, bo na sześćsetnej jest to samo. Bartnicki w tym wywiadzie Kasi Bielas przypomina trochę Woody’ego Allena. Ma facet osobowość! Tak mnie zniechęcił do lektury “Finneganów trenu”, że chyba przeczytam. Ale, jak sugeruje Bartnicki, raczej bez dodatkowego studiowania literatury na temat tej powieści, nic nie zrozumiem.
Już nie pamiętam też, czy “Bluszcz” czy “Książki”, ale któreś z pism zamieściło reklamę polskiego przekładu jedynej dotąd w Polsce niewydanej książki Franza Kafki czyli “Listów do wydawców, rodziny i przyjaciół”. Ma się ukazał nakładem W.A.B. Cieszę się, że to się w końcu stanie. W swojej niemałej kafkowskiej bibliotece mam tłumaczenie angielskie tej książki (wydanie amerykańskie). Z niecierpliwością czekam na polski przekład.
A w “Bluszczu” świetna rozmowa Marty Szarejko i Rafała Bryndala z Wojciechem Waglewskim.
W ogóle tyle wspaniałej lektury dokoła. Czytam “Człowieka Mirona” Sobolewskiego i “Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego. Przekonuje mnie teoria Sobolewskiego, że Miron Białoszewski był swoim własnym światem. Dookoła był PRL, ale Miron, Człowiek-Tekst, mieszkał w swojej głowie i tam miał swój własny, idealny świat, swój azyl. Zresztą w swoim mieszkaniu też stworzył azyl, jaki w tamtym czasie wydawał się w gruncie rzeczy niemożliwy. Miron Białoszewski nie zabiegał o kontakty ze świat. To świat zjawiał się u niego. Allen Ginsberg, czy Startre fatygowali się do Mirona, a nie on do nich.
Czytałem i widziałem teraz kilka wywiadów z Tadeuszem Sobolewskim i ciekawe było dla mnie, co powiedział o Mironie z filmu Andrzeja Barańskiego “Parę osób, mały czas”. Otóż jego zdaniem Białoszewski był kompletnie inny niż zagrał go Andrzej Hudziak. Teraz mam pewien problem, bo film widziałem trzy albo cztery razy, Hudziak stworzył tak wspaniałą, konkretną, wyrazistą postać Mirona, która zapada w pamięć. Czytając jego “Tajny dziennik” słyszę głos Hudziaka. I widzę go w tramwaju, na ulicy, w mieszkaniu Jadwigi Stańczakowej. Nic na to nie poradzę. Zdaję się, że dla mnie Białoszewski zawsze już będzie miał twarz i głos Andrzeja Hudziaka. Dopiero teraz rozumiem siłę jego roli. Pracę, jaką włożył w stworzenie tej postaci. Nie mogę jej z siebie zrzucić.
Chciałbym tu napisać o filmach, jakie ostatnio widziałem, ale czas ciągle tak goni i trudno się zatrzymać na dłużej. I praca czeka. Jeszcze opowiem.
A czas tak płynie. Małgorzata Rożniatowska przypomniała mi kilka dni temu, że właśnie (3 marca) minęło sześć lat od premiery naszego spektaklu “Uwaga – złe psy!” w Teatrze Wytwórnia (już nie istnieje, nawet budynku już nie ma), aktualnie spektakl jest w repertuarze Teatru Studio. Pamiętam tamten czas, było naprawdę gorąco i o przygotowaniach do tamtej premiery można by właściwie książkę napisać. Dzień wcześniej urodziła się wnuczka Małgosi, więc też skończyła już sześć lat. A ja wczoraj na piątych urodzinach Gabrysia, synka przyjaciół.
A mnie ostatnio, przy porządkowaniu papierów, wpadła w rękę ulotka Festiwalu Festiwali Teatralnych Spotkania, z 2002 roku, a w niej zapowiedź próby czytanej mojej sztuki “Na gałęzi” (opieka artystyczna Piotra Łazarkiewicza), w Teatrze Dramatycznym. 11 listopada w ramach tego festiwalu oprócz mojej sztuki, czytano również “Księgę Em” Izabeli Filipiak (o Komornickiej), “Gang Bang” Pawła Sali, “Boski spór” Felixa Mitterera, “Matkę i dziecko” Jona Fossego (niedawno powstał spektakl Izabelli Cywińskiej), “Marleni” Thei Dorn, “Wzdłuż wieży wartowniczej” Miguela Pinero i “Historie o normalnym szaleństwie” Petra Zelenki. Więc to już prawie dziesięć lat od pierwszej publicznej prezentacji mojej debiutanckiej sztuki.
Chyba czas wyjść na spacer. PS: Pisałem, że premiera książki Urszuli Dudziak “Wyśpiewam Wam Wszystko”, którą redagowałem, 8 marca. Książka już jest w EMPIK-ach. Pięknie wydana. Polecam.
KAZIMIERZ NOWOSIELSKI
ŹRÓDŁO
Przelotna stałość poranków
z ich mową tak czystą: Pierwszy cień
zbawczej obecności drzew dzikiego bzu
kropel rosy na szybach okien
Zarys krzeseł w mroku Za ścianą
ktoś przesuwa czajnik Dzwoni
łyżka w garnku Z ostatnią gwiazdą
noc porządkuje swoje partytury
pełne zagubionych nut i zużytych instrumentów
Nikt nie pyta dokąd i po co
choć źródło czasu
nie wypływa z niczego
(z tomiku “Z księgi darów”, Biblioteka “Tytułu”, Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1997)