DNA

zdjęcie ze strony wawalove.pl Stanisława Celińska śpiewa Atramentową

Czytałem dzisiaj na onecie wpis Karoliny Korwin Piotrowskiej o płycie Zbigniewa Wodeckiego “1976: A Space Odyssey”, nagranej z Mitch&Mitch, płycie, którą młode pokolenie muzyków odkryło dla siebie na nowo, po latach, odkryło w sposób fenomenalny, z zadziwieniem, że taka płyta w ogóle w Polsce powstała i dlaczego i postanowiło nagrać ją z Wodeckim niejako na nowo. Ale główny temat felietonu Karoliny to pewna zmiana, jaka się odbywa w tzw. mainstreamie a temat dla mnie ważny, ciekawy i też się tym trochę, również na tej stronie, zajmowałem.

Otóż obserwuję od piętnastu, dwunastu a może dziesięciu lat zamianę jakości na oglądalność/słuchalność/poczytność/klikalność. W pewnym momencie nawet w największych i najbardziej znaczących mediach działy marketingu zaczęły rządzić tym, co się w mediach ukazuje w myśl zasady – im głupiej, tym lepiej. To znaczy – im głupiej tym lepiej się sprzeda. Zaczęły rezygnować z jakości (już nie mówię o dobrym wynagradzaniu dziennikarzy) na rzecz sprzedaży. Z każdym rokiem jednak pogarszająca się jakość powodowała spadek sprzedaży i oglądalności. I dzisiaj jest już katastrofalnie. Sprzedaż niektórych dzienników spadła dziesięciokrotnie. I odpłynęło od mediów jedno pokolenie. Oczywiście, sytuacja jest bardziej złożona, są media elektroniczne, krzykliwe nagłówki itd. Ale jednak owe działy dyktatu i marketingu raczej nie mogą wykazać się sukcesami. Jak gazeta sprzedawała milion egzemplarzy, tak dziś pewnie z dwieście tysięcy, więc chwila, where is that Hollywood? Sprawy zaszły tak daleko, że jasne jest, że dzisiaj się nikt do porażki nie przyzna i nie pobije w piersi ani w nic innego tylko nadal twardo (jak zazwyczaj mężczyźni okopani na swoich pozycjach) powtarza: oglądalność. Dobre sobie, odpowiem. No, sprzedaż reklam, może to jest wymierne, choć też nie do końca, bo jednak wiele firm produkcyjnych nie produkuje dla jakości ale dla wydobycia pieniędzy na produkcje, i to nie jest żadna tajemnica, tak po prostu jest. Więc nawet jak uda się wyprodukować dobry program czy serial i reklamy idą za nimi sznurem, zdejmuje się go lub nie kontynuuje, bo można inny zrobić taniej i włożyć do kieszeni więcej. Ogólnie świat mediów zwariował i dzisiaj nie ma pojęcia gdzie jest.

Dlaczego o tym piszę? Otóż Karolina Korwin Piotrowska od jakiegoś czasu zauważa coś, co nie jest nagłaśniane a co jest zjawiskiem ciekawym. Jakość jak źródełko przebija się przez wyschniętą, na węgiel spaloną ziemię. Ludzie – choć jeszcze niewielu decydentów to słyszy, ale politycy z Partii Ośmiorniczek jednak usłyszeli – pokazują, że mają świadomość, ambicje i mają po prostu dość dyktatu głupoty. Sukces komercyjny, i nie boję się użyć tego słowa, takich płyt jak genialna “Atramentowa” Stanisławy Celińskiej czy płyty Wodeckiego i Mitch&Mitch to potwierdza. Choć nieobecni w tzw. mainstreamie idą w górę i przebijają się na czołowe miejsca sprzedaży. Dorzuciłbym do tego np. fenomenalną płytę Stanisława Soyki “Swing Revisited” i parę innych. Wczoraj pisałem o Amy Winehouse, która przecież wdarła się do mainstreamu przez drzwi jazzowo swingujące. Ludzie chcą treści i jakości jak tlenu. I naprawdę zaczęli wybierać portfelami (niestety coraz chudszymi) ale jednak to jest widoczne. Stanisława Celińska na “Atramentowej” śpiewa piosenki Wojciecha Młynarskiego, Doroty Czupkiewicz, Muńka Staszczyka, Kasi Nosowskiej, sprzedała już ponad 20 tysięcy egzemplarzy i sprzedaż wciąż rośnie.

Rynek książki tym razem pominę, bo mam od niego skoki ciśnienia, zawroty głowy i obawiam, że skończy się cukrzycą jak będę go zajadał. Niebawem na ten temat ukaże się kolejny mój tekst “Dobry autor to żywy autor” tym razem w piśmie “Polonistyka”.

Amerykański papierowy “Newsweek” niedawno ogłosił śmierć druku, a proszę sam internet się nie sprawdził i wydają znowu na papierze. A siła “New Yorkera”? Itd. Itd.

Żeby tak całkiem spraw nie potępiać, jedno dobre wynika z tej zmiany jakościowej. Jak papierowe gazety przestały drukować dużą formę, np. reportaż i finansować go w sposób odpowiedni, reporterzy “przenieśli się” do książek i spowodowali olbrzymi sukces reportażu jako gatunku – czym dziwią się zagraniczni wydawcy. Więcej, jest całe pokolenie młodych reporterów, które właściwie dużą formę uprawia już wyłącznie w książce, mając możliwość rozwijania swojego talentu, warsztatu i podsycając własne ambicje.

Miałem nie pisać o książce, ale widać nie umiem, każdy temat mnie do książki prowadzi i trudno, żeby nie prowadził, jeśli to jest moja krwawica… choć na razie z nerwów i niepokoju stroszę na głowie moje sitowie itd.

Kiedy kilka dni temu w Gorzowie Wielkopolskim ojciec jednej z gimnazjalnych uczennic wdarł się na lekcję aby pobić jednego z uczniów, młodzież nie wytrzymała. Wściekła się po prostu i nagrała internetowy apel, heloł!, żeby się ogarnęli i dorośli, i ślepo zapatrzeni w internet, i ci, którzy chcą zaistnieć robiąc coś przykrego, i żeby ogarnęły się media. Mówią więcej: od dzisiaj przestajemy oglądać telewizję. Jaki daje nam przykład? – Pytają.

I mają rację. Bo jakość, rozwój, kultura są wpisane w nasze DNA, nie DNO, drodzy Państwo z telewizji (i z innych mediów też). I to się z naszego DNA przebija (owszem, nie jestem naiwny, wiem, że nie zawsze i nie u każdego ale przynajmniej dajmy szansę).

Organizatorzy kampanii “Ocalić książki”, która promuje Ustawę o książce urządzili ostatnio w Warszawie akcję zachęcającą do czytania. Wśród osób, które czytały fragmenty książek, jakie wpłynęły na ich życie była modelka Ola Ciupa (jak ktoś nie wie, kim jest, łatwo wpisać w google, wystarczy). Czytała “Małego księcia”. Zastanawiałem się, czy organizatorzy tej akcji zwariowali, że posunęli się do tak desperackiej propozycji? To już pisarze są tak wstydliwi, że ich wykorzystywać do takiej akcji nie można? Nie mam nic przeciwko pop-kulturze, pop też potrafi być ambitny i naprawdę są osoby, które by można zaprosić aby zachęcały do czytania. Być może liczyli na to, że informacja pojawi się na portalu kędziorkowatypies.pl. Mieli rację, na “kędziorku” się modelka z Małym biednym księciem pojawiła, ale… “kędziorek” tę akcję wyśmiał puentując: komu mógł przyjść do głowy taki pomysł? Piszę o tym, bo sprawdziłem, byłem ciekawy jaki jest odzew na zachętę czytania ze strony pani Ciupy.

Mało by mnie to obeszło, gdyby nie fakt, że ta akcja ośmiesza po prostu ważną sprawę jaką jest ta Ustawa, na którą zresztą liczy wiele osób, bo już naprawdę czas na zmiany.

Czekam tylko, kiedy pani Ciupa i inni na “kędziorku” pojawiający się regularnie zaczną kwestować na Powązkach, bo przecież aktorzy, którzy zbierają na renowację nekropolii w mainstreamie nie istnieją. Więc Powązki są ostatnim bastionem wolności?

Dziękuję. Jest zmiana. Stawiam na Tolka Banana!