Pada, oczywiście ostatni parasol zostawiłem gdzieś w Gdańsku. Nigdy nie mam, kiedy jest potrzebny. Mógłbym duże opowiadanie napisać o zaginionych parasolach, ale miałem jeden, kompletnie brzydki i nieporęczny, którego przez całe lata mimo chęci nie byłem w stanie zgubić. Zostawiałem w metrze, pod siedzeniem, w pociągu i za każdym razem ktoś za mną wołał: “O, zostawił parasol pan zostawił!”. Są takie przedmioty, które choć kruche, są nie do zniszczenia, mimo dobrych chęci. Marina, która sprząta mieszkanie nieustannie próbuje stłuc te przedmioty, które jej zdaniem obrzydzają wnętrze (a są różnymi prezentami, które trzeba zachować) i tak wokół tego chodzi z odkurzaczem, tak zahacza, przewraca, zrzuca, naprawdę starając się ich pozbyć, a one – choćby były z porcelany czy kryształu – są nietłukące. Marina jest wobec tych przedmiotów zupełnie bezradna. Znam historię zegara z kukułką, którego właściciele nie są w stanie się pozbyć. Wyrzucić im trudno – prezent ślubny. Kukułkę uciszyli dawno, zaklejając plastrem drzwiczki do jej bliczki. Więc nawet jakby chciała to nie zakuka, najwyżej łeb rozwali. No to starają się jak mogą z tym zegarem, odkurzać, zahaczać rurą odkurzacza, wiercić wokół wielkimi wiertłami, młotem pneumatycznym ścianę rozwalić, a zegar jak wisiał tak wisi, a kukułka jak siedziała w pierdlu swojego gniazda, tak wisi.
Każdy zna jakiś przykład porcelanowej Japonki, która nie do wytłuczenia, zegara, który nie do zniszczenia, parasola, który nie do zgubienia. Nie gniotsa i nie łamajetsa. Mimo to zmokłem, bo parasol gdzieś w Gdańsku (ciekawe jaka tam pogoda). Tutaj zawitała pora deszczowa raczej.
A na deszcz najlepiej jakąś wciągającą lekturę zapodać. Chciałbym w tym miejscu zarekomendować znakomitą książkę Mazarine Pingeot “Mały dobry żołnierzyk. Dziennik córki Francois Mitteranda”, właśnie wydaną w Polsce przez Wydawnictwo Studio Emka (przekład Andrzeja Bilika). Pingeot jest pisarką, to chyba jej siódma książka, najbardziej zdaje się autobiograficzna. Mierzy się z wyzwalaniem z własnego dzieciństwa w ukryciu, dzieciństwa w cieniu. Prezydent Mitterand oficjalnie był ze swoją żoną Danielle, jednak całe lata mieszkał właściwie z Anne Pingeot, konserwatorką z Muzeum d’Orsay i ich córką Mazarine, w wynajętym mieszkaniu niedaleko Pałacu Elizejskiego. Pan Prezydent oficjalnie rezydował w Pałacu, nieoficjalnie był normalnym człowiekiem, dla Mazarine zwyczajnym ojcem, który za drzwiami ich dwupokojowego mieszkania pozostawiał sprawy państwa. Mazarine wiedziała od dziecka, że nie może przyznać się do własnego pochodzenia. Była w ukryciu. Oczywiście, o istnieniu Anne Pingeot i Mazarine wiedzieli różni ludzie, ale prasa dawała im spokój aż do lat 90., kiedy to w piśmie “Paris Match” zostało opublikowane zdjęcie, na którym Mitterand wychodzi z restauracji w towarzystwie nieznanej światu córki. Z Danielle Mitterand miał dwóch synów. Nagle dziewczyna musiała się zmierzyć z nagłośnieniem jej istnienia, a przecież nauczyła się już nie istnieć, nie sprawiać kłopotu, nie zabierać głosu. Matka Mazarine nie chciała oficjalnego życia u boku prezydenta. Była zwyczajną kobietą, która zdecydowała się na zwyczajne życie w niezwyczajnym ukryciu. Codziennie jeździła na rowerze do pracy, nie malowała się, nie chodziła do fryzjera, a kiedy prezydent zabierał ją i ich córkę na wakacje, przed wyjściem z domu pamiętała, żeby opróżnić lodówkę. Do rządowego samolotu zabierała resztki po serach i jogurtach, bo nic się nie mogło zmarnować i nawet nie dawała szansy stewardessom podać prezydentowi czegoś lepszego. Książka Mazarine Pingeot to książka o wyzwalaniu się z przeszłości, o wyzwoleniu z niewidzialności. Bo obie, i ona, i matka musiały być przecież niewidzialne. “Siedzenie cicho należy do istoty ukrywanego dziecka. Ukryte jednego dnia, ukryte na zawsze” – pisze Pingeot – i jeszcze: “Ja sama. Uporanie się z tymi dwoma słowami nie przyszło mi łatwo. Ja sama. Kto to”.
Książka Mazarine Pingeot ma mocną konstrukcję. To rodzaj dziennika pisanego w czasie wyborów prezydenckich we Francji. Walka rozgrywa się pomiędzy Sarkozym a Hollandem. Mazarine stoi po stronie Hollanda, przecież jest – podobnie jak jej ojciec – kandydatem lewicowym. Jest w komitecie go popierającym. Dzieje się coś, co tamtą historię przywraca. W maju 1981 roku, kiedy prezydentem zostaje Mitterand, jego córka, której świat wciąż jeszcze nie zna, będzie chciała w tym uczestniczyć, ale nie będzie mogła dzielić z ojcem być może jednej z najważniejszych chwil w jego życiu. Trzydzieści lat później, też w maju, już jako ktoś inny, a jednak córka Mitteranda, będzie w Pałacu Elizejskim uczestniczyć w wydarzeniu być może najważniejszym dla Hollanda. “Cieszę się, że tu jesteś” – mówi prezydent. “Cieszę się, że tu jesteś” – mówi Mazarine Pingeot. I nagle przeszłość, jej dzieciństwo zatrzaskuje się omal bezboleśnie. Może bezkarnie spacerować po Pałacu Elizejskim, bo wszystko, co ją spotkało jest nadal nią, ale ona jest już kimś innym, jest coraz bardziej oddzielna. Jest sobą. Po śmierci Mitteranda staje się oczywiście jego rzecznikiem. Zabiera głos. Komentuje. Po śmierci Mitteranda zaczyna się w jakimś sensie jej życie. Po lekturze tej książki ktoś mi powiedział, że Mitterand wydaje się antypatyczny. A mnie zastanowił perwersyjny paradoks. Gdyby rozwiódł się z Danielle, gdyby związał się oficjalnie z Pingeot, żyliby odtąd oficjalnie w Pałacu Elizejskim. Byłby prezydent i jego żona. Tymczasem Mitterand wychodzi z Pałacu i jedzie do mieszkania Anne Pingeot, za jego drzwiami jest jednym z mieszkańców Paryża, żyje zwyczajnym życiem. Danielle Mitterand to wie, godzi się na to. Jeszcze za życia męża poznaje jego córkę, później też będą miały ze sobą kontakty.
Paradoksem jest też to, co zostawił w spadku swojej córce. Wielki temat do pracy. Mazarine obsesyjnie wraca do tematu ukrycia, pisze o nim w swoich książkach i czyta u autorów o podobnym, co ona doświadczeniu. Jest filozofką. Szuka.