A statek tonie…

Orkiestra z Titanica

Wczoraj wieczór piękny, kolorowy, rozwibrowany tłum na ulicach. Noc Muzeów. Warszawa, a przynajmniej w centrum, gdzie akurat byłem, wyglądała tak jakby mieszkali w niej sami artyści. Niezwykle budujące. Ludzie chcą kultury. Demonstrują to w takie dnie jak wczoraj, czy w czasie targów książki, demonstrują to podpisując się pod petycjami, których celem jest ratowanie kultury – podpisują się masowo, tysiącami. I nagle idąc Krakowskim Przedmieściem od strony Nowego Światu, w kierunku Starówki, usłyszałem zagłuszaną przez autobusy, motory i samochody, a także rozwibrowany tłum arię, a po chwili jakieś strzępy opery Mozarta, w wykonaniu orkiestry. Po chwili, kiedy minąłem ścianę Polskiej Akademii Nauk od strony Krakowskiego i znalazłem się w tłumie tuż obok pomnika Mikołaja Kopernika wszystko stało się jasne. Orkiestra Warszawskiej Opery Kameralnej, w pięknych, galowych strojach, z eleganckimi muchami pod szyją, ze świecącymi lakierkami na nogach, w długich kreacjach grała Mozarta na tym mazowieckim Titanicu kultury, którego wołania kapitan nie słyszy. Więc to jednak nie jest Titanic, tylko włoski prom bez kapitana. I nie myślę tu o dyrektorze Warszawskiej Opery Kameralnej, bo jego rozumiem, w pewnym momencie nie można już negocjować z władzą, dawać się upokarzać, w pewnym momencie trzeba powiedzieć dość.

Sopranistka śpiewała przez mikrofon do zgromadzonej i wyraźnie poruszonej publiczności, podpisującej się pod petycją o uratowanie Warszawskiej Opery Kameralnej, której zamknięcie jest więcej niż realne. Nadzieja w ministrze kultury, do którego zresztą WOK apelowała na wielkim transparencie z hasłem: Panie Ministrze tylko pan może nas uratować!

Muzea otwarte. W tramwaju widziałem ludzi z wydrukowanymi punktami wartymi obejrzenia. Uzbrojonych w aparaty fotograficzne. I ubranych jakoś bardziej alternatywnie, jakby w walce o wolną kulturę, wolną od wtrącających się w nią władz, jakby się wczoraj rozgrywała tutaj Pomarańczowa Rewolucja. Było coś w tej energii wzruszającego, nawet dojmującego. Ze wstydem szybko odszedłem z placu, na którym grała Warszawska Opera Kameralna, bo za chwilę bym się pewnie rozpłakał nad stanem kultury, bo ta orkiestra naprawdę była z Titanica, a oni wszyscy tacy piękni, tak wspaniałą sztukę uprawiający, na takim nieziemsko przejmującym poziomie wczoraj, czysta sztuka, tylko jak tu, w tych okolicznościach, przeżywać katharsis.

Mam nadzieję, że im się uda. Mam nadzieję, że nam się uda. Czy władze widziały wczoraj te tłumy? Czy policzą zwiedzających, którzy chcą dostępu do kultury nie tylko raz w roku. We Francji jest, była w każdym razie, karta bezrobotnego. I ta karta na przykład uprawniała do bezpłatnego wejścia do muzeów. To, że okoliczności czy rynek pracy spychają kogoś na margines, nie znaczy, że nie ma potrzeb, że nie chce czegoś przeżyć. W Polsce, napychając ludzi banałem, często żenadą, mówi się, że daje im się to, czego chcą. Takie noce jak wczoraj pokazują, że to nie jest prawda. Titanic tonie, ale gra orkiestra. Kolorowy tłum pasażerów tonie wraz z nią. To nieprawda, że tym razem nie ma ratunku. Jest. Tylko trzeba otworzyć głowy.