A obok słoń i żyrafa

Annie Girardot

Otwieram Gazetę a tu wiadomości: zmarła legenda Hollywood Jane Russell, zmarła Suze Rotolo – muza Boba Dylana, zmarł wybitny scenograf Andrzej Kreutz-Majewski, zmarła Annie Girardot – wielka postać francuskiego i europejskiego kina, żeby wspomnieć chociaż jej wyrazistą rolę w filmie “Pianistka”. Pisałem na blogu kiedyś, przed laty, jak bardzo przeżyłem występ Girardot w Warszawie, w Teatrze Scena Prezentacje. Wówczas patrząc na nią zrozumiałem na czym polega charyzma. Aktorka była wtedy po wypadku, nie mogła wykonywać pewnych czynności w spektaklu, więc siedziała sobie na krzesełku a jej asystent wchodził na scenę i wykonywał daną czynność. A ona patrzyła, mówiła swoim szorstkim przepalonym głosem, zamyślała się. I naprawdę mógłby obok stać słoń a na nim okrakiem mogłaby siedzieć żyrafa i machać nogami i nikt by tego nie zauważył. Girardot patrzyła, zamyślała się, być może już wtedy również zapadała w sobie. Chwilę później ogłosiła, że choruje na Alzheimera i stała mi się jeszcze bliższa, bo mniej więcej w tym samym czasie moja Babcia chorowała na Alzheimera. A później w księgarni na lotnisku w Paryżu znalazłem książkę o jej chorobie napisaną przez jej córkę. Girardot gasnąc wystąpiła jeszcze w dokumencie o swojej chorobie. Przypomniał mi się od razu piękny film “Iris” o pisarce Iris Murdoch, która traci pamięć, i która gubi słowa, zdania, fragmenty swojego świata aż wpada gdzieś, przecież nie wiemy, gdzie, za to wiemy, że będzie długo długo gasła. I tyle. Cieszę się, że po spektaklu w Scenie Prezentacje podszedłem do aktorki. Mam na repertuarze Teatru dedykację Girardot. Jestem maniakiem odręcznych zapisków i zbieram nawet takie zostawione na stole i na lodówce, że trzeba kupić masło czy sól. Może kiedyś ułożę z tego książkę – zamieszczając w niej literackie rękopisy, listy, autografy ważnych postaci a obok listę zakupów, zapisane słowo na bilecie tramwajowym, kartkę, którą zostawiła w drzwiach Nina Andrycz, kiedy szedłem do niej na wywiad: “Proszę czekać. Zaraz wracam, N. A.” Oczywiście wyrwałem z drzwi czekając na aktorkę i zachowałem w archiwum. Jest. Albo pocztówka od księdza Jana Twardowskiego. Albo kosztorys spektaklu “Patty Diphusa” jaki pisaliśmy z Ewą Kasprzyk na serwetce. Albo kopertę zaadresowaną przez Rodziców. Albo tzw. pamiątki z Pierwszej Komunii Świętej, ciocia Marta dziękowała mi za opiekę w szpitalu, a ja nie pamiętam o co chodzi i jak wtedy, chodząc do trzeciej klasy podstawówki mógłbym się kimkolwiek opiekować. Wszystko mija, a słowa zostają, nawet jeśli zgubiły swój kontekst.

I nagle zatęskniłem za Piotrem Łazarkiewiczem, który z Annie Girardot lubiłby rozmawiać, którego numer wciąż mam w komórce i nie umiem i nie chcę go wykasować. Natknąłem się właśnie na jego tekst o ulubionych książkach, jaki ukazał się kiedyś w “Gazecie Wyborczej” i postanowiłem zamieścić go dzisiaj, w kolejnej odsłonie kanonu najważniejszych książek.

Kanon na nowy blog, odcinek 37

Piotr Łazarkiewicz, reżyser (13 marca 1954 – 20 czerwca 2008):

Wychowałem się na Gombrowiczu i Mrożku, autorach, którzy uczą takiego spojrzenia na rzeczywistość, w którym jest miejsce na dystans i ironię. Mają świadomość anarchistów, co pozwala im obśmiewać zastane stereotypy.

Ich pisarstwo jest rodzajem odśmiania rzeczywistości, a przy tym bardzo błyskotliwą literaturą. Od nich wziąłem przekonanie, że w każdej, nawet dramatycznej sytuacji może istnieć jakiś zabawny paradoks.

Nie chcę wyróżniać poszczególnych tytułów, ale może z Gombrowicza polecałbym przede wszystkim “Dziennik” i “Ferdydurke”, z Mrożka jego wczesne opowiadania i dramaty.

Poza tym Julio Cortazar “Gra w klasy” i “Opowiadania”. Ten pisarz był kiedyś tak modny, że potem w ogóle poszedł w zapomnienie. Tymczasem “Opowiadania” są bardzo piękne. Wielbiciele Jima Jarmuscha znajdą tam wiele postaci jakby wyjętych z jego filmów.

Polecam też wiersze Tadeusza Różewicza. I tu już bez uzasadnienia. Jest to po prostu poezja wielkiej miary.

(źródło: Gazeta Stołeczna, 7 kwietnia 1994)

A teraz myślę, że tę zabawę w “kanon” najważniejszych książek to był pomysł Piotra. I uśmiecham się.