jeść, jeść i jeść

Uwielbiam czytać o jedzeniu. Nie myślę tu wyłącznie o książkach kulinarnych, zbiorach przepisów, ale w ogóle o książkach o jedzeniu. Potrafią mnie wyciągnąć z najmroczniejszego nastroju. Czytam na przykład listy Julii Child, amerykańskiej mistrzyni kuchni i wpadam na fragment dotyczący homarów, uczciwie przyznam od razu, że dotąd homarów nie jadłem. A fragment jest orgiastyczny, bo – jak czytam – należy pominąć sałaty i jakiekolwiek dodatki, najważniejsza jest duża liczba homarów i jak największa ilość martini, no i dużo serwetek. Przecież to już obłęd. Książkę Michała Komara “Wtajemniczenia”, której jednym z tematów jest jedzenie, smakuję od dawna i chociaż ją już przeczytałem, wracam sobie do niej chętnie, kiedy nie mam najlepszego nastroju. Ale to nic, “Uczta Babette” to jest dopiero uczta. Prawdziwa sztuka jedzenia i sztuka życia. W jedzeniu też można być artystą. Naprawdę. Kiedy jestem gdzieś zagranicą, w Grecji czy we Włoszech, w Paryżu albo na południu Francji, jem, jem i jem. I to jak jem też jest jedzeniem. Mój zachwyt to właściwie cały teatr. Więcej, nie umiem się powstrzymać, żeby nie mruczeć, wąchać, chwalić, zamawiać kolejne dania. I naprawdę nie muszą to być wykwintne dania. Kiedyś w wielkanocny poranek znalazłem się w Nicei. Było osiemnaście stopni, słońce, wiatr od morza, a na śniadanie jajka na miękko i tosty z domowymi dżemami, a dżemów było chyba z sześć – agrestowy, jagodowy, malinowy, pomarańczowy, jakieś jeszcze. Chrupiący ciepły tost, wielki kubek kawy i to już była Uczta Babette. A grillowane ośmiorniczki w Grecji, jedzone właściwie na plaży? A tiramisu z rabarbarem w Paryżu? A moje ulubione spagetti carbonara w maleńkiej knajpce przy niewielkiej rzymskiej ulicy? Moje zagraniczne zwiedzanie to jest głównie jedzenie. Z ostatnich wakacji pamiętam wejście na Akropol, ale talerz grillowanych sardynek i sałata grecka zjedzona u stóp Akropolu to jest dopiero wspomnienie, no i oczywiście karafka białego chłodnego wina. Tak, mam apetyt na życie. Coraz większy.

Kanon na nowy blog, odcinek 30

O swoich najważniejszych książkach opowiada dzisiaj

Krzysztof Sofulak, ekspert telekomunikacji:

Młode lata: Tajemnicza Wyspa, Juliusz Verne – dowiedziałem się, że wyobraźnia nie ma granic, poznałem jej możliwości.

Dorastanie: 622 upadki Bunga Stanisław Ignacy Witkiewicz – szacunek dla sztuki, różnych jej form, nauczyłem się tolerancji dla inności, odmienności ludzi.

Dorosłość: Nocny Kowboj, James Leo Herlihy – to dla mnie nauka o empatii, wolności, opiekowaniu się słabszymi jednostkami, nauka spełniania swoich marzeń, nawet najbardziej zwariowanych.

Opowieści niesamowite: groza i niesamowitość prozy rosyjskiej XIX i początku XX wieku – pierwsze poznanie kultury rosyjskiej, informacja o olbrzymich pokładach romantyzmu i fantazji w literaturze rosyjskiej.

Życie pszczół, dr Karl Frish – lekcja pokory i szacunku dla przyrody.