Invictus

Nie wiem, jak dotąd mogłem pomijać film Clinta Eastwooda “Invictus”. Cenię Eastwooda jako reżysera, jest rzemieślnikiem najwyższej klasy, w najlepszym znaczeniu słowa rzemieślnik. Po prostu potrafi robić dobre, wciągające, poruszające i do tego dające do myślenia kino.

I nagle wczoraj, w HBO, trafiam właśnie na film “Invictus”, opowieść o początkach prezydentury Nelsona Mandeli. Precyzyjny, znakomity scenariusz Anthony Peckhama powstał na bazie książki Johna Carlina “Playing the Enemy: Nelson Mandela and the Game that Made a Nation” i muszę tu od razu dodać, że przy tej robocie, scenariusz “Żelaznej damy” wydaje się naprawdę miałki. “Żelazną damę” uratowała Meryl Streep. To ona zrobiła ten film, podczas gdy przy “Invictus” na siłę filmu pracują zarówno kreacja aktorska jednego z moich ulubionych aktorów, Morgana Freemana jako Mandeli, bardzo dobra rola Matta Damona, grającego kapitana narodowej drużyny RPA w rugby – Francois Pienaara, tak samo mocno jak reżyseria Eastwooda, świetne zdjęcia Toma Sterna, o scenariuszu już nie wspominając, bo daje filmowi żelazną konstrukcję.  To znaczy, że Eastwood jest prawdziwym fachmanem, wie na jakim materiale pracować, i z kim pracować.

Mamy w tym filmie właściwie wszystko, co jest w stanie pociągnąć widownię. Prezydentem podzielonego apartheidem RPA zostaje Nelson Mandela, człowiek, który 27 lat spędził w klaustrofobicznej więziennej celi. Prawdziwy bohater. Ma pogodzić podzielony rasizmem, ksenofobią i uprzedzeniami naród. Ma go odnowić. Tchnąć w niego nowego ducha. A skoro ma być przywódcą, liderem, nie będzie się cofał przed decyzjami, które mogą się wydawać niepopularne. Mandela całym sobą obejmuje urząd prezydenta, pracuje właściwie dzień i noc, rujnując zdrowie. Jego ochrona (gra w tym filmie istotną rolę) musi być w pełni dyspozycyjna. Kiedy któryś z agentów pyta – a kiedy mamy spać i kiedy chodzić do toalety, szef ochrony, który pracuje z Mandelą dłużej, odpowiada: skoro on tak może, to my też. Ale Mandela w tym filmie nie jest jedynie jednowymiarowym, konsekwentnie prowadzącym swoją politykę przywódcą. Więzienie rozwaliło mu rodzinę, z którą zdaje się nie jest już w stanie poukładać swoich relacji. Rozmowy z córką przypominają rozmowy z obcym człowiekiem (to akurat w podobny sposób traktował scenariusz “Żelaznej damy”). Mandela obejmuje naród pokaleczony, zaniedbany, zdesperowany i musi go odmienić. Wie, że RPA potrzebuje sukcesu. Paradoksalnie upatruje go w drużynie rugby, która podobnie jak cały naród jest pokaleczona, zaniedbana, zdesperowana, nie umie o siebie zawalczyć, nie umie się rozwijać. Podczas gdy wszyscy widzą w tej drużynie przegranego, Mandela chce to zmienić. Postanawia, że RPA wygra mistrzostwa świata w rugby. Prowadzi politykę wewnętrzną i zagraniczną, ale naprawdę pasjonują go wyniki tej drużyny. Wspaniała jest rozmowa z jej kapitanem (w tej roli Matt Damon), którego Mandela zaprasza na herbatkę. Zaskakuje go wiarą w sukces. Inspiruje. I wie, co robi. Bo teraz chłopak musi pociągnąć za sobą drużynę. Przekonać ją do pracy, do tego, by zechcieli otworzyć swoje głowy, by zaczęli w końcu coś widzieć i czuć, coś innego niż złość.

Film oparty jest więc na relacji Mandela – drużyna rugby. Jego tematem jest walka o własny rozwój, siła marzeń, wiara w ich spełnienie. Jego tematem jest też droga człowieka do wolności.

Poruszająca scena, w której drużyna odwiedza więzienie, w którym 27 lat przesiedział Nelson Mandela. Poruszająca scena Matta Damon w tej celi.

Mamy więc – politykę, charyzmatycznego przywódcę, niepoukładane relacje rodzinne, podziały rasowe i walkę o ich likwidację, mamy też, a może przede wszystkim sport, w dodatku ważny dla Amerykanów, bo rugby. W gruncie rzeczy, opowiadając o RPA opowiada też Clint Eastwood o Ameryce.

Oczywiście, zrozumiem zarzuty o granie na emocjach, o to, że film może wydać się zbyt patetyczny. Mnie przekonał. Wzruszył. Nie wstydzę się tego. Historią Nelsona Mandeli interesuję się od dawna. Morgan Freeman mnie przekonał. Był właściwie Mandelą od pierwszej sceny, chociaż zagrał tę postać minimalnymi środkami. Minimalizm i budowana w ten sposób kreacja nie odebrały niczego prawdzie.

W Wielki Piątek, wiersz, który inspirował Nelsona Mandelę do walki o wolność, zmiany i odrodzenie.

INVICTUS
[Niepokonany]

W osaczającym nocy mroku
Ciemnej jak dołu w Ziemi łono
Składam swój hołd każdemu z bogów
za duszę mą niezwyciężoną

W straszliwym ciągu zdarzeń nagłych
Obcy mi płacz był, rozpacz płonna
Gdy pałki cios dyktował zmiany
Krwawiła głowa, lecz – wzniesiona

Gniewny i pełen łez jest świat;
zrodził się zeń koszmarny Cień
mimo to groźby przyszłych lat
nie bałem się, nie boję się

Nieważne, kiedy zamkną bramę
i zechcą karą pisma skruszyć
Ja jestem losu swego panem
i kapitanem własnej duszy

William Ernest Henley (1849-1903)

(przekład Migel ze strony www.antropologicznokulturowa.fora.pl)