Żyjąc tracimy życie?

Latarnia, którą widzę przez okno, omal pomarańczowo podświetla zasypane śniegiem drzewa, i chociaż mieszkam w samym centrum miasta, drzew jest tu sporo, teraz sprawiają wrażenie regularnie posadzonych w filmowej scenografii. Pamiętam, że kiedy chodziłem do szkoły, idąc ulicami miasta wyobrażałem sobie, że to scenografia filmowa i że za chwilę ekipa zacznie rozstawiać sprzęt na planie. Nie, to nie były żadne marzenia o graniu w filmie, chociaż chciałem zdawać do szkoły teatralnej, chciałem po prostu podejrzeć jak to wszystko wygląda po drugiej stronie kinowego ekranu, ukryte za kadrami celuloidowej taśmy. Chciałem zobaczyć, jak powstaje kino. Bo odkąd pamiętam wizyty w kinie Sputnik (już nie istnieje) na porankach filmowych, zawsze chciałem wiedzieć, czy świat pokazywany na ekranie jest naprawdę. Pamiętam, że na przemarszu wilkołaków z “Akademii Pana Kleksa” spadłem z fotela. Tak były realistyczne, przynajmniej wtedy dla mnie. Kilka dni temu w blogu Marty Fox czytałem o tym, który świat jest realny. Marta pisała o tym, jak po latach zajrzała do swojej książki:

Przeczytałam tylko pierwszą stronę – i zobaczyłam siebie, wychodzącą z kiosku, z gazetą, w słonecznym wrześniowym dniu. Na ławce przy przystanku autobusowym siedziała dziewczyna. Przyglądałam jej się kilka minut. Tak właśnie będzie wyglądać bohaterka opowieści. Wróciłam do biurka, zaczęłam stukać w klawiaturę. Czy pani wymyśliła tę historię – pytają czytelnicy. Wymyśliłam.

Wymyśliłam? – dziwię się. Jak to, przecież dziewczyna na przystanku była prawdziwa, pamiętam ją dokładnie, i kiosk prawdziwy, i kaplica, i ja prawdziwa. Za każdą wymyślona linijką stał kawałek czegoś prawdziwego, innego rzecz jasna, ale rozgrywającego się równolegle. Dwie proste równoległe w przestrzeni, które nigdy się nie spotkają, a jednak są.

Nie wiem, dlaczego ale od kilku dni mam przed oczami ten obraz – Marta spogląda na dziewczynę siedzącą na ławce. Tak wygląda początek świata. Jednego ze światów.

Podczytuję teraz eseje prof. Marii Janion “Żyjąc tracimy życie”. Fascynujący esej o prozie Paula Austera, jednego z moich ulubionych pisarzy, kończy cytat z Austera: “Nic nigdy nie wiadomo, a w końcu lądujemy w całkiem innym miejscu niż to, do którego zmierzaliśmy”. W drodze do tego celu zauważamy dziewczynę siedzącą na ławce w parku. Pisanie staje się nieuchronne.

“Pisanie nie jest już dla mnie aktem wolnej woli, to kwestia przetrwania” – wyznaje Paul Auster.

Kiedy już nie mam na czym się oprzeć, uciekam w pisanie. Preteksty i tematy pojawiają się same. Pamiętam, czytałem rozmowy Burgina z Isaakiem Bashevisem Singerem. Pisarz wspomniał aktora, którego kiedyś poznał w Warszawie. Ten człowiek nazywał się Icchak Levi i był przyjacielem Franza Kafki. Singer napisał o nim opowiadanie, a ja wpadłem w obsesję zrekonstruowania jego historii, później również historii innych przyjaciół Franza Kafki i tak powstała moja książka “Bagaże Franza K., czyli podróż, której nigdy nie było”.

W programie “Burzy” Krzysztofa Warlikowskiego zobaczyłem niezwykłe zdjęcie austriackiej aktorki Renate Jett, palącej papierosa, podpisane odręcznie słowami Kalibana, którego grała: “Bądź moim Bogiem”. Ze spotkania z tą fotografią wzięła się moja powieść i jej tytuł. Ta fotografia wycięta z programu wisi u mnie w domu do dzisiaj, teraz towarzyszy jej również zdjęcie Renate Jett patrzącej na tę fotografię wiszącą na ścianie.

Co jest po tamtej stronie rampy, celuloidowej taśmy, co stoi za tytułem, zdaniem, akapitem, jaki to świat? I czy to możliwe, żeby oba były prawdziwe?

A na deser piosenka, którą niedawno odkryłem dzięki dobrodziejstwu youtube’a. Też nie wychodzi mi z głowy.

Mercedes Sosa