Podróż trwa

Za kilka godzin w Operze Bałtyckiej w Gdańsku premiera “Traviaty” w reżyserii Karoliny Sofulak. Z powodów zdrowotnych nie mogłem pojechać, ale to z wielu powodów ważne dla mnie zdarzenie. Karolina debiutowała jako asystentka reżysera (Macieja Kowalewskiego) przy spektaklu “Oczy Brigitte Bardot” wg mojego scenariusza. To było jej pierwsze profesjonalne doświadczenie teatralne (chociaż w liceum robiła spektakle z kolegami) ale teatr był też naturalnym dla niej wyborem, Karolina jest córką Elżbiety Czerwińskiej, aktorki. Cała ekipa pracująca przy “Oczach Brigitte Bardot” z zachwytem patrzyła na sumienność Karoliny, jej pracowitość, dokładność i propozycje. Również artyści Barbara Krafftówna i Marian Kociniak bardzo obecność i pracę Karoliny doceniali. Później Karolina asystowała Annie Smolar w Teatrze Studio przy spektaklu “Jedną ręką”, zaczęła też studiować reżyserię operową w Krakowie i w czasie studiów asystowała wybitnym reżyserom Mariuszowi Trelińskiemu, Davidowi Aldenowi, Keithowi Warnerowi. Odbyła staż w brytyjskiej operze festiwalowej Glyndebourne. Dzisiaj ma swój wielki dzień, debiutuje jako reżyser i to od razu w tak wielkim, wspaniałym przedsięwzięciu. Dla mnie, dla Maćka, dla Pani Barbary i Mariana Kociniaka, również dla Karoliny, to właściwie data symboliczna. Wczoraj, przy pełnej widowni, spektakl “Oczy Brigitte Bardot” został zdjęty z afisza, co pozostawię bez komentarza. Wczoraj spektakl, w którym debiutowała jako asystentka przestał istnieć, ale wierzę, że w nas i w pamięci widzów ten spektakl przeżyje, dzisiaj Karolina debiutuje jako reżyserka. Bardzo to przeżywam i trzymam kciuki. Myślę zresztą, że Karolina nie mogła wybrać innego zawodu. Jej dziadek, Tato Eli, był pierwszym perkusistą Filharmonii w Limie, w Peru. Ela przez całe dorosłe życie związana jest z Teatrem, zresztą uczyła się zawodu i debiutowała w Gdańsku, więc to też jest symboliczne, że Karolina debiutuje w Gdańsku. A i pani Barbara Krafftówna debiutowała u Iwona Galla w dawnym Teatrze Wybrzeże, dzisiaj to Teatr Muzyczny w Gdyni. Prawdę mówiąc pierwszy zawodowy teatr, jaki widziałem to Teatr Wybrzeże w Gdańsku, więc i dla mnie to jest bliskie. Daty, miejsca, biografie, wszystko to wraca, plecie się, koło się dzisiaj zatoczyło. Jestem szczęśliwy, że Karolina debiutowała w Teatrze Na Woli za dyrekcji Macieja Kowalewskiego, który miał i ma niezwykłą rękę do ludzi, do debiutujących artystów, który umie i chce inwestować w rodzący się potencjał. Karolina, daj czadu!

Kanon na nowy blog, odcinek 40

Dzisiaj o swoich najważniejszych książkach opowiada

Antoni Komasa-Łazarkiewicz, kompozytor:

1. Herman Hesse: Demian – mój przewodnik po dojrzewaniu. Książka, którą po raz pierwszy przeczytałem mając 12 lat, po raz ostatni – gdzieś koło dwudziestki. Ta powieść, jak żadna inna, pomogła mi przejść przez okres poznawania świata i siebie, pozostawiła mi w sercu ziarno metafizycznego niepokoju i otworzyła mnie na możliwość artystycznej kreacji. Mało który autor dysponował umiejętnością tak głębokiej empatii z dzieckiem. Wszystkie jego powieści to historie dojrzewania, niemal wszystkie opowiadane są z perspektywy młodzieńczej, tego starszego kolegi, który sam gubi się jeszcze, lecz już musi na siebie wziąć odpowiedzialność bycia przewodnikiem. Ta perspektywa jest dla mnie najbardziej adekwatną, najprawdziwszą, najbardziej ludzką. Pokazuje, jak my musimy w pewnym momencie sami zbudować rusztowanie, na którym opiera się nasza egzystencja. Jak własnymi siłami tworzymy porządek Świata.

2. Stephen Hawking: Krótka historia czasu – jeśli “Demian” wprowadził mnie w obszar niepokoju metafizycznego, to Hawking zbudował fizykalne ramy dla tego niepokoju. Książka Hawkinga uruchomiła moją wyobraźnię. Pamiętam, że po przeczytaniu jej nie mogłem spać po nocach. Cały świat zawirował. Przede wszystkim dzięki niej, a także dzięki dziesiątkom innych pozycji z dziedziny astrofizyki, które wchłonąłem gdzieś między 8 a 12 rokiem życia, wryła się we mnie świadomość tego, jak śmieszna jest nasza antropocentryczna cywilizacja, z jej religiami, wojnami, krucjatami, lękiem przed śmiercią… Nasze istnienie jest nieprawdopodobnie maleńkie w porównaniu do skali Wszechświata. Trwa chwilkę. Pojęcie czasu, przestrzeni trójwymiarowej, zasady przyczynowo-skutkowej – to wszystko są ułomne kategorie naszego umysłu, którymi usiłujemy opisywać wymykającą się nam rzeczywistość. Dzięki tej książce doceniłem nieprawdopodobny artyzm nauki, oraz tragizm, którym podszyta jest każda próba syntezy.

3. Tomasz Mann: Doktor Faustus – to była powieść, którą kontynuowałem mój proces dojrzewania. Pierwszy raz przeczytałem ją na początku studiów kompozytorskich. Potem wracałem do niej parokrotnie. Fascynował mnie opis procesu twórczego opartego na świadomości, na zasadzie naukowej. Ja tworzę raczej impulsywnie, bezwiednie, ale myślę, że dzięki tej książce nauczyłem się na własny użytek większej kontroli. Zrozumiałem, że to, co wydawało mi się dotąd w sztuce elementem “zimnej” kalkulacji, a więc cały świat muzycznej arytmetyki, w istocie może być nośnikiem metafizyki. Ta powieść, w połączeniu z “Filozofią nowej muzyki” Theodora Adorno, stworzyły dla mnie muzyczny punkt odniesienia, polemiki, zmagania. Pokazały że muzyka może mieć swoje konsekwencje, może być narzędziem władzy, manipulacji, totalitaryzmu. Że to nie jest tylko zabawa.

4. Witold Gombrowicz: Dzienniki – czytałem w ostatnich latach, już jako emigrant. Pozycja emigranta jest dla autora punktem wyjścia do opisania kondycji człowieka jako outsidera – kondycji właściwie uniwersalnej. To ważne – szczególnie kiedy podejmuje się decyzję o opuszczeniu bezpiecznego, zastanego światka przytulnej Warszawki, żeby znaleźć się w innym kraju jako obcy, może nie całkiem anonimowy, ale jednak sam, jakby wyrwany z kontekstu. Gombrowicz pisze o tej kondycji, odnajduje w niej głęboki sens dla twórcy, pokazuje metody badania i czerpania z tej nowej, obcej rzeczywistości, przestrzega przed łatwym konformizmem, opisuje z ironią upokorzenia, których emigrant doświadcza, a przy tym wszystkim pozostaje wiernym sobie sceptykiem, nie traci intelektualnej dyscypliny, nie chowa pazurów. Na pewno droga, jaką on proponuje, nie jest łatwa. Szczególnie, jeśli mieszka się w Berlinie, gdzie co drugi taksówkarz w swojej ojczyźnie gdzieś na Wschodzie był profesorem. Ale przynosi ona owoce i chroni przed pokusą łatwego “sukcesu”.

5. Richard Wilkinson i Kate Pickett: The Spirit Level – książka, którą właśnie skończyłem czytać, a która wywarła na mnie ogromne wrażenie spójnością i wiarygodnością swojej konkluzji dotyczącej tego, którędy powinna prowadzić droga rozwoju nowoczesnych społeczeństw. Wydana dwa lata temu przez parę socjologów, analizujących dane statystyczne dotyczące różnych aspektów określanych wspólnym mianem “jakości życia” w rozwiniętych społeczeństwach. Para autorów, analizując dane dotyczące przestępczości, długości życia, częstotliwości występowania chorób cywilizacyjnych, poczucia satysfakcji życiowej w różnych warstwach społeczeństw zachodnich, pokazuje, że poziom życia mierzony tymi wskaźnikami jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu rozwarstwienia ekonomicznego. Innymi słowami: im większa przepaść w dochodach między najbiedniejszymi i najbogatszymi członkami danego społeczeństwa, tym gorzej się w nim żyje. I to nie tylko tym najbiedniejszym, ale także tym bogatym. Tu jest rewolucyjna teza. Okazuje się, że bogactwo nie przynosi satysfakcji, kiedy okupione jest społeczną alienacją (zamknięte osiedla), poczuciem strachu wywołanym wysoką przestępczością, czy stresem spowodowanym obawą utraty wysokiej pozycji społecznej. Społeczeństwo rozwarstwione, kastowe wywiera potworną presję na swoich członków, prowadzi do nerwic, zachowań kompulsywnych – agresji, uzależnień, apatii. Blokuje potencjał intelektualny, rozwojowy, innowacyjny w stopniu, z którego nie zdawaliśmy sobie dotąd sprawy. Autorzy przytaczają przykłady eksperymentów psychologicznych, m. in. z udziałem młodzieży z Indii. Okazuje się, że ta sama osoba, kiedy ma wykonać jakieś zadanie przed publicznością nie znającą jej przynależności kastowej, radzi sobie o wiele lepiej, niż kiedy publiczność wie, że pochodzi ona z niskiej kasty. Ta książka, która odbiła się szerokim echem wśród elit brytyjskich i amerykańskich, ma potencjał obalania stereotypów i przywracania pojęć takich jak solidarność, czy empatia, w relacjach społecznych. Bardzo godna polecenia naszym zapatrzonym w USA politykom.