Wymyk

Gabriela Muskała, Robert Więckiewicz w filmien "Wymyk"

Próbuję ogarnąć rzeczywistość. Za oknem deszcz, nie pamiętam od kiedy deszcz. Ktoś rano powiedział w telewizji: “piękną mamy jesień tego lata”. Też czuję się przemoczony, nasiąknięty, chciałbym wystawić twarz do słońca. Wczoraj ucieczka spod deszczu do Kina Kultura na Krakowskim Przedmieściu na pokaz filmu “Wymyk” w reżyserii Grega Zglińskiego. Tyle słyszałem odkąd został pokazany na festiwalu w Gdyni. Pisałem niedawno o wybitnej roli Roberta Więckiewicza w nowym filmie Agnieszki Holland “W ciemności”. W “Wymyku” też “wymyka” się jakimkolwiek klasyfikacjom. Nie wiem, czy to nie w tej chwili nasz aktor numer jeden, polski Robert De Niro. Kolejne jego filmy, a przecież na premierę czeka jeszcze najnowszy film Marka Koterskiego, potwierdzają, że nie ma sobie równych, że jest marką samą w sobie. Gra precyzyjnie, buduje złożone psychologicznie portrety, umiejętnie pokazuje pęknięcia. Marian Kociniak powiedział, że dobry aktor gra bebechami. I jest coś w tym u Roberta Więckiewicza, chociaż mam wrażenie, że nawet kiedy gra ostro, mocno, wyraziście podszywa to wrażliwością, próbuje subtelnie tę wyrazistość okiełznać. Tak jest właśnie z “Wymykiem”. To historia braci, którzy od dziecka ze sobą rywalizują (drugiego z braci gra znakomity Łukasz Simlat). Ojciec przekazał im firmę, której nie mógł z powodu choroby dłużej prowadzić. Fred (Więckiewicz) jest narwańcem, trochę na granicy z życiem, jakby się o nie zakładał, idzie ostro, nie myśląc o konsekwencjach. Jurek (Simlat) jest młodym wdowcem, wychowuje dwójkę dzieci, wrócił ze Stanów i próbuje ich wspólną firmę postawić na nogi, jest realistą, myśli perspektywicznie. Więcej nie mogłoby ich różnić. Ledwo ze sobą współpracują, prywatnie utrzymują pozory jakiejś rodzinnej relacji. Pewnego dnia, kiedy jadą pociągiem, w ich wagonie kilku młodych przestępców atakuje dziewczynę. Jurek staje w jej obronie. Fred nie reaguje. Nie reaguje również wtedy, kiedy jego brat właściwie nie ma już szans. Wszystko, co stanie się później, jest poniesieniem konsekwencji za tę bierność. Za brak odwagi. Za paraliż. Może za odwet na bracie, który próbuje kierować firmą jak menadżer z prawdziwego zdarzenia? Film nie daje jednoznacznej odpowiedzi, i Robert Więckiewicz też nie daje. Nie wiemy, dlaczego nie wstawił się ani za tamtą dziewczyną ani za bratem. Trochę wiemy. W tym wagonie jest więcej nas i nikt nie reaguje. Wchodzimy w sam środek psychodramy, która wciąga jak bagno, coraz głębiej. Ten psychologiczny film trzyma w napięciu do samego końca, mimo że pozornie, od wypadku w pociągu nic więcej się nie dzieje. To nie jest jakaś sensacyjno-kryminalna akcja. Gdzieś pod koniec filmu budzi się refleksja – “nie wstawił się, ale przecież to nie on pobił”. Więckiewicz broni swojego bohatera, chociaż być może sam nie umie odpowiedzieć na pytanie – dlaczego Fred nie dał po mordzie? A przecież Fred nie jest przestraszonym dzieciakiem. Jest rosłym facetem, kolekcjonerem broni. Zresztą jeden z pistoletów miał wtedy przy sobie. Ale przestępcy to też nie są jakieś rosłe chłopy, tylko dzieciaki ze szkoły. Wszystko w tym filmie jest niejako na przekór stereotypom i wyobrażeniom. Zgliński cały czas prowadzi z widzem subtelną grę, stawia go na miejscu Freda. Nie ocenia. Ocena dokonuje się po drugiej stronie ekranu, na widowni. Reżyseria (nagroda za debiut reżyserski w Gdyni) też jest precyzyjna, przemyślana. Każdy z aktorów tworzy wyrazisty portret, na uwagę zasługują też wspaniała rola niezawodnej Gabrieli Muskały (żona Freda, nagroda za rolę drugoplanową na festiwalu w Gdyni), a także role Mariana Dziędziela (ojciec, trochę Corleone, który chociaż sparaliżowany przygląda się poczynaniom synów, a nawet nimi kieruje) i Anny Tomaszewskiej (despotyczna matka próbującej wpłynąć na życiowe wybory synów) – zresztą postacie rodziców też dają do myślenia, na ile oni spowodowali rywalizację między synami. Myślę, że rzadko zdarza się w polskim kinie tak dobry scenariusz (napisany wspólnie z Januszem Margańskim, nagroda na festiwalu w Gdyni). Więcej dzieje się w aktorach niż w dialogu. Nie pada zbędne zdanie.  Jakby wszyscy tu do siebie mieli zaufanie. Może zaufanie to przepis na dobre kino? Zaufanie i talent. Powstał film mocny, przejmujący, zapadający w pamięć. Jak za najlepszych czasów polskiej szkoły filmowej.

Ale ten deszcz pada.

Przede mną lektury. Miałem tu napisać trochę o biografii Korczaka. O innych sprawach. Może jutro.