Pani Stefa

Tymczasem pojawiła się stworzona przez nas dla Empiku lista 100 książek, które warto przeczytać (link niżej) i zgodnie z przewidywaniami wzbudza kontrowersje i rozmowy, całkiem ciekawe i moim zdaniem potrzebne, mamy się znowu ochotę o literaturę pospierać i to jest właśnie ważne. Oczywiście, że lista jest subiektywna, gdyby była stworzona przez inne grono byłaby inną listą, też subiektywną. Jestem jednak przekonany, że jest wartościowa i warto o niej porozmawiać i warto sięgnąć po różne tytuły, jakie się na niej znalazły. Dodam, że nie ma na niej wielu moich ukochanych autorów, ważnych dla mnie, ale i być nie mogło skoro każdy z nas miał do dyspozycji 10 miejsc i tylko tyle książek mógł na tę listę wnieść.

Dlaczego “Zamek” Kafki a nie “Proces” na przykład? Akurat ja proponowałem “Zamek”, więc odpowiem. Po pierwsze staraliśmy się unikać lektur szkolnych (kilka jest, np. “Lalka”). Po drugie ilekroć wracałem do “Zamku” a wracałem kilkakrotnie zawsze wychodziłem z lektury z nowymi pytaniami. “Proces” doczekał się już tylu interpretacji, adaptacji teatralnych i filmowych, opracowań, że już naprawdę czas przejść do innych tekstów Kafki. Kiedy pisałem książkę “Bagaże Franza K. czyli podróż, której nigdy nie było”, gdzie przebijałem się i przez jego teksty i ich interpretacje, zaskoczyło mnie, że Kafka czytał przyjaciołom tę powieść i wszyscy zaśmiewali się. Widzieli w niej poczucie humoru, groteskę. Podczas gdy interpretacje tej powieści spowodowały, że dzisiaj traktujemy ją wyłącznie śmiertelnie poważnie. Wybrałem “Zamek”, uznając, że czas już jest czytać inne z jego tekstów i zarażać się Kafką po prostu, bo stał się ikoną, którą wszyscy rozpoznają a mało kto czyta. Miałem ochotę zaproponować “Amerykę”, bo to już w ogóle i fabularna i interpretacyjna akrobatyka ale jednak postawiłem na “Zamek”. Spojrzałem właśnie na swoją półkę kafkowską, a jest niemała i widzę, że mam aż trzy wydania “Procesu” – dosyć broszurowe, wydane przez “Jotę” w 1991, gdzie z niewiadomych powodów pominięto nazwisko tłumacza; mam wydane przez Zieloną Sowę (tu z kolei nie ma daty wydania) w tłumaczeniu Bruno Schulza (czyli Józefiny Szelińskiej, niebawem wychodzi książka biograficzna Agaty Tuszyńskiej o Szelińskiej właśnie) i wydanie ze Świata Książki z 2008 roku (w nowym przekładzie Jakuba Ekiera).  Znaczy to, że “Proces” miał dla mnie znaczenie i naprawdę dziesiątka, jaką na listę 100 książek wytypowałem jest precyzyjnie przemyślana. Były oczywiście zarzuty, że podaliśmy takie tytuły, bo pozujemy na intelektualistów. Nie wiem, ja całe życie w książkach, więc nie wiem. Również, że lista nie jest dobra, bo są w znacznej mierze na niej książki, których internauci nie znają. Myślę, że powstała właśnie, żeby coś dla siebie znaleźć.

Z zaskoczeniem, i to na portalach książkowych, czytałem np. komentarze: “Utracona cześć Katarzyny Blum??? Nigdy o tej książce nie słyszałem”. I tu myślę, że lista spełnia swoją rolę, bo pomijając, że to wielki i ważny tytuł, to nagle dzisiaj niezwykle aktualny. Nie czytałem niczego równie istotnego o sile niszczenia. Może jeszcze jeden zarzut, jaki się pojawił, to, że lista jest zbyt ambitna i odstrasza od czytania. Może właśnie dlatego, że wielu z tych książek nie znamy. Większość tytułów to właśnie książki rozpalające apetyt na czytanie. Żeby nie szukać daleko “Mefisto” Klausa Manna, pamiętam lekturę z czasu studiów, to było dla mnie więcej niż odkrycie, zaraziłem się tą książką, jakby opium zapalił. Piszę tu o wątpliwościach i krytyce, ale ogólnie jednak bardzo dużo osób uznało tę listę za ciekawą, potrzebną, a na którymś z blogów napisała młoda Czytelniczka, że ma piętnaście lat i ona chce czytać książki, które zmieniały życie innych, które są dla ludzi ważne, i wcale nie muszą być łatwe, ona chętnie się przez trudniejszą książkę przegryzie, bo uważa, że właśnie teraz ma czas na czytanie dobrych książek i tę listę uznała za znakomitą podpowiedź. I przyznam, że już nic lepszego usłyszeć nie można.

A, wczoraj byłem w Empiku w Galerii Mokotów i z zachwytem zobaczyłem przemeblowanie. Salon jest przejrzysty, podzielony logicznie na działy, dużo literatury młodzieżowej, różni autorzy mają swoje tabliczki z nazwiskami, wszystko ułożone alfabetycznie, no, powiem szczerze, takich salonów książki wszyscy oczekujemy, więc myślę, że zmiany zapoczątkowane przez Empik, jeśli nie będą chwilowe, to naprawdę dobra zapowiedź.

Empik 100 książek

Ciągle jestem w pisaniu, lekturach i naprawdę trudno mi wygospodarować jeszcze czas na omawianie książek, co dotąd często robiłem, ale dzisiaj muszę.

Na okładce to on jest przycięty, jakby z tej fotografii uciekał. Zaś ona wchodzi w środek, jest uśmiechnięta, skromnie ubrana, włosy zaczesane do tyłu, fala na czole. Zdjęcie zrobione w ruchu. Są na spacerze, coś omawiają. Raczej ona mówi. I nawet zapowiedzi przyszłego tutaj nie ma. On to Janusz Korczak, ona jego wieloletnia współpracownica (chociaż całymi okresami to ona prowadziła Dom Sierot), najbardziej zaufana osoba, najbardziej oddana sprawie Stefania Wilczyńska. On był dla dzieci raczej matką. Ona na pewno była ojcem. Chociaż poza jej surowością wielu z wychowanków zapamiętało delikatność – kogoś pogłaskała po policzku, kogoś przytuliła. – “Pani Stefa”, taki tytuł ma książka biograficzna Magdaleny Kicińskiej (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015). Najpierw zdziwienie, że jak to? Dotąd nikt o Wilczyńskiej nie pisał? Jak to możliwe, że ona, która całkowicie poświęciła się Domowi Sierot, korczakowskiej sprawie a potem z doktorem i dziećmi, z taką godnością, którą podkreślali wszyscy mimo rozbieżności relacji, poszła na śmierć, nie została zapisana? Powiedział ktoś: nie wiadomo było, gdzie kończył się Korczak a gdzie zaczynała Pani Stefa. Zostawiła po sobie niewiele. Strzępy właściwie. Trochę tajemnic rodzinnych, gmatwaniny metrykalnej, trochę listów i fotografii, jakieś wówczas niezwykle potrzebne ankiety, w Izraelu lusterko 10 na 15 centymetrów z tekturową podpórką, które skrywane jest dzisiaj jak skarb, tajemnica a może wstydliwa pamiątka przeszłości. Więcej zostawiła w pamięci wychowanków, którzy wojnę przeżyli i tych, którzy wcześniej pisali swoje pamiętniki.

Magdalena Kicińska miała więcej niż trudne zadanie. Musiała znaleźć swój sposób na portret Pani Stefy. Dotarła do ludzi, którzy jeszcze nie rozminęli się ze swoją pamięcią. Do relacji składanych wcześniej. Zajrzała do książek, które Pani Stefa czytała albo polecała innym (np. “Łowcy mikrobów”), zadawała w tekście nieustannie pytania, wiedząc, że na odpowiedź już za późno. Szuka drobiazgów, z których mogłaby jeszcze coś opisać, coś ocalić. I z tych drobiazgów i zapamiętanych gestów buduje opowieść o Stefanii Wilczyńskiej, a właściwie o śladzie, jaki zostawiła w innych, o wrażeniu, jakie wywarła. Czyli jest wielokrotny fragment portretu, jak w rozbitym lusterku. W jednym ze szkiełek może być Pani Stefa, która nagle pojawia się w sali aby sprawdzić, czy kto aby nie ma gorączki. Tam, czyli w raju, jak mówi jeden z wychowanków. Mówi, że raz już był w raju, bo korczakowskiej utopii. Pojawia się bezszelestnie. W innym jest wściekła, bo za głośne są rozmowy przed obiadem. I zakazuje wydania. Dzieci wpadają omal w rozpacz. W innym wraca z pogrzebu pani Esterki, dawnej wychowanki, która po szkole w Szwajcarii wróciła, aby z nią pracować. Opiekując się chorymi dziećmi sama zachorowała. Na grobie Esterki przyjęła się choinka, chociaż – jak ostrzega ogrodnik – te drzewka nie przyjmują się na grobach. Dla Pani Stefy, która traktowała Esterkę jak córkę (a sama dzieci nigdy nie miała) to był pierwszy potężny cios. Dziś można powiedzieć, że po śmierci Esterki omal nie wpadła w depresję. I to jest dosyć znaczący przełom w tej opowieści i w tej książce. Bo już coraz więcej będzie o zmęczeniu, zniechęceniu, poddaniu się, pracy ponad własne siły i możliwości. Będzie próbowała szukać zmiany, stąd wyjazdy do Palestyny, staranie się o aliję, czyli możliwość zamieszkania tam, nawet na chwilę odejdzie z Domu Sierot, wynajmie pokoik na Działdowskiej i będzie pracowała dla Centosu. Powtarza, że przed śmiercią napisze książkę “Precz z internatem”.

Po Esterce odnajduje dla siebie Fejgę Lifszyc, dla której jest autorytetem. Fejga dużo się od Pani Stefy uczy. Sama jest dla niej nadzieją na zmianę. Fejga mieszka w kibucu Ein Charod w Palestynie. To tam będzie jeździła Wilczyńska, pisząc do swoich dzieci w Warszawie nie mniej bajkowe listy jak Korczak. Tam też, za sprawą Pani Stefy, będzie jeździł Korczak. Wilczyńska poznaje trudne pionierskie warunki ale pełna jest entuzjazmu. Uczy się hebrajskiego. Tu wszystko jest nowe. Projektuje swoją przyszłość. Męczy otoczenie. Próbuje wprowadzać zmiany, reguły, jakie wypracowała wspólnie z Korczakiem. Trochę się z niej naśmiewają, trochę mają dosyć. Po latach powiedzą, że zrobili dla niej za mało i że źle ją w sumie traktowali, niepoważnie. Ale też kibuc nie był internatem (“w kibucu praca to jak oddychanie. Chwalić, że oddychasz?”). Dzieci kibucników nie były sierotami. A ona czuła się niepotrzebna. Trudno oprzeć się wrażeniu, że  w Warszawie też, choć tak genialnie wypełniała swoje obowiązki, miała podobne odczucia.

Fejga jest jak jej młodsza siostra a potem córka. Wilczyńska przejęta jest jej życiem, chorobami, zmartwieniami. Chciałaby jej życie ułożyć. Między Warszawą a Ein Charod krążą listy. Obie na nie czekają. Dzięki tym listom, które szczęśliwe się zachowały i które Magdalena Kicińska mogła trzymać w dłoniach, wiemy, co Pani Stefa myślała, co czuła, co przeżywała.

Co ją tak przy tym domu trzymało, że wróciła? Że przeczuwając, jaki jest los nie tylko żydowskich dzieci w obliczu faszyzmu wraca do Polski? Wraca, bo chce być z nimi. Jaka była jej relacja z Korczakiem? Magdalena Kicińska stawia kilka hipotez. Jest dyskretna. Opowiada o dystansie, w jakim byli. Na przykład nie mówili do siebie po imieniu. Mam też poczucie, że była zmęczona doktorem. Miał trudny charakter, w czasie wojny nawet trudniejszy. Ona chodziła łagodzić sprawy.

W książce Kicińskiej o Pani Stefie mówią między innymi wychowankowie Icchak Belfer i Szlojme Nadel, ich pamięci kłócą się ze sobą. Belfer, który jest malarzem i przez całe izraelskie życie zapisuje na płótnie tamten warszawski świat – tę utopię – pamięta, że miała oczy ciemnofiołkowe. – Inne miała – mówi ze złością Szlojme. To on bierze na siebie rolę przewodnika po własnej pamięci i po tamtym świecie. Staje się jego ważnym świadkiem i uczestnikiem. W kieszeni zawsze ma swój talizman. Ale nie, nie powiem, co, proszę przeczytać książkę. Mówi też “o akacji, awokado i cytrynie”. Dużo opowieści Szlojme brzmi jak legenda. Jego prywatna mitologia. Trzyma się tamtego świata wszelkimi możliwymi sposobami: “Patrz, jaki ja bogaty o to jestem. Cztery kartki od matki i brata, poblaknięte, tyle mi ich zostało. Cyk, cyk, robię im zdjęcia, żeby mi ich było więcej, jakby i cała garść tych kartek, do pudełka już, a nie do cienkiej koperty tylko”.

Szlojme mówi kapitalnym językiem, przedwojennym polskim z jakąś żydowską melodią, opowiada obrazowo, czasem jakby przekładał na polski żydowskie metafory. O śmiechu Wilczyńskiej mówi, że “on nie był u siebie”. I z każdym zdaniem roztrzaskane lusterko się skleja, widzimy więcej, widzimy Panią Stefą wyraźniej, mimo pytań, jakie zostają. Z każdą kartką, każdym rozdziałem jest nam bliższa. Powiedziałbym, bardzo ludzka. Smutna i rozczarowana. Bez wątpienia szukała czegoś w życiu. Szukała spełnienia. Korczak, który był uznanym pisarzem, brał półroczny urlop i zamykał się w świecie Króla Maciusia. Ona równoległego świata nie miała. Stąd rozczarowanie i coraz większe zniechęcenie. Chciała mieć coś więcej niż praca. Ale chyba do końca tego nie odnalazła. Pisała do Fejgi: “Pół życia człowieka to tęsknota”. A potem w obliczu ostatecznego, kiedy mogła zbudować swoje życie w Palestynie wraca do Polski, bo tu są jej dzieci. Potem pisała, że bez nich wyjechać nie może. Czy wówczas zrozumiała, żeby nie szukać?

“Szlomowi się odpomina.

– Żyła tak, że mało o niej wiedzieliśmy, taka… – Szuka słowa. Bardzo dba o to, żeby jego polski, zahibernowany na Kercelaku brzmiał poprawnie. – Taka… niebyła. Nic po niej nie zostało, jakby jej nigdy nie było”.

Zostało po niej niewiele. Ale zostanie ta książka, napisana z czułością. Opowiedziana z empatią. Znakomity reportaż o pamięci.

PS W nowym “Zwierciadle” polecam moją rozmowę z reporterką Lidią Ostałowską.