Choćby wieszak

Albert Einstein i Thomas Mann. To musiała być rozmowa!

Co jakiś czas obiecuję sobie, że wrócę do książek Thomasa Manna i oczywiście wpadam w inne, odłożone, zaniedbane, których lektura została przerwana albo w te, które właśnie wychodzą. Na szczęście na studiach poczytałem bardzo dużo, od opowiadań i powieści aż po trzytomowy wybór z dzienników, który wyszedł w przekładzie Egona Naganowskiego. Pan Naganowski znał rodzinę Mannów, więc pojechałem kiedyś do Poznania i nagrałem z nim rozmowę, którą opublikowałem w swojej książce “Rozum spokorniał”.

Chętnie wróciłbym też do powieści Klausa Manna “Mefisto”, bo kiedyś zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, pamiętam dokładnie jak ją czytałem i nie mogłem się od niej oderwać.

Dlatego odkąd dwa lata temu premierę miał film “Buddenbrookowie” według powieści Thomasa Manna, bardzo chciałem zobaczyć. Wczoraj próbowałem, ale nie było to łatwe. Pełną emocji opowieść o upadku rodziny kupieckiej z Lubeki, Buddenbrooków zabiła realizacja. Reżyser na siłę chciał kręcić jakieś Wichrowe Wzgórza, nie wiem. Otwarte okna, pioruny i strzały, ulewne deszcze wpadające do salonów przez te uchylone okna, okna trzaskające, błyskawice wklejone z komputera, kiczowate zdjęcia. Opowieść trzymała, mimo to bardzo trudno było mi w ten film wpaść.

W sumie cieszmy się, że Mann tego filmu nie dożył. Ale czasem – jak mówił Zygmunt Kałużyński – warto obejrzeć film dla jednej sceny, czy jednej roli. Tym razem  było warto dla Augusta Diehla, grającego Christiana Buddenbrooka, rodzinną czarną owcę. Christian nie odziedziczył firmy po ojcu, był znienawidzony przez brata, później, kiedy związał się z aktorką i miał z nią dziecko, praktycznie odrzucony przez rodzinę. Mimo to oglądając Diehla, widziałem w nim jedyną, od początku do końca, uczciwą postać w tej opowieści. Nikim i niczym nie handlował. Wolał usunąć się w cień. Nawet będąc już złamanym przez los, starał się trzymać fason. Diehl, który grał wcześniej na przykład w “Kobiecie w Berlinie” i w “Bękartach wojny” balansuje na granicy nienawiści i miłości, w zasadzie na granicy obłędu, ale ciągle, w każdej scenie ratuje graną przez siebie postać. Wspaniała rola.

Patrzyłem na świat Buddenbrooków, na ich dom, obrazy, porcelanę i myślałem o tym, jak wiele tajemnicy kryje się w przedmiotach, które wędrują w czasie, które wędrują przez historię. Może dlatego tak bardzo ulubiłem powieść Stefana Chwina “Hanemann”. Czasem nie zastanawiamy się nad tym, jak trwała jest porcelana. Wybuchają wojny i powstania, a w naszych domach, w naszych komodach i serwantkach wciąż ukrywają się ze swoimi historiami porcelanowe filiżanki i talerze, dzbanki do mleka, stare cukiernice. Choćby dziś rano, zdejmuję koszulę z wieszaka, i naprawdę pierwszy raz przyjrzałem się temu wieszakowi, owszem, jest stary, ale co kryje się za nadrukowanym na nim napisem: “Herren-u. Knabenklaidung Hettlage Koln, Schildergasse”. Skąd wziął się tutaj ten wieszak? Czyje spodnie i koszule na nim wisiały przez dziesięciolecia, bo że jest stary, nie mam wątpliwości. Historia wychodzi z szaf, szuflad i bibliotek. Gdyby tylko można ją było usłyszeć.

Kanon na nowy blog, odcinek 23

Dzisiaj, w swoje urodziny, o najważniejszych książkach opowiada

Alina Świdowska, aktorka:

Nie napiszę eseju o książkach, bo nie umiem. Ale napiszę ci coś niecoś o “moich” książkach. Nie o wszystkich, jakie przeczytałam i mocno przeżyłam, bo wielu po prostu nie pamiętam. Na półkach w moim domu stoi mnóstwo książek, ale one tam są, bo częściowo to Mama je kompletowała, raczej z powodu nieposkromionego łakomstwa na czytanie, niż planu posiadania snobistycznej biblioteki. Kupowała je bez żadnego pomysłu ani planu. Po prostu MUSIAŁA bywać w księgarni co 2,3 dni i kupować książki. I tak jest ich już dużo mniej niż za życia Mamy, nie wiem nawet, co z nimi zrobiłam. Sporo poroznosiłam po różnych bibliotekach. Część zabrał mi siostrzeniec, ale po drodze wszystkie gdzieś stracił. Może miał pomysł na antykwariat i od czegoś chciał zacząć? Ale nic nie wiem, żeby istniał taki antykwariat, wiem, że miał sklep ze starociami, pełen starych mebli, trochę “rasowanych”, a teraz ma sklep spożywczy w Międzyzdrojach.
Ja najchętniej kupowałabym książki jak Mama, ale nie mam ich już gdzie stawiać ani kłaść. No i teraz to one kosztują. Każda wizyta w księgarni kończy się wyrywaniem sobie włosów z głowy, bo z czego teraz zapłacę raty i inne długi. Dlatego coraz rzadziej tam bywam. Na dodatek stałam się ogromnie wybredna i nie wszystko mogę przeczytać. Potrzebuję też właściwych warunków do czytania: musi być wczesny wieczór, cisza, w domu w miarę posprzątane, żeby mnie nie rozpraszały myśli o kurzu i alergiach, dzieci gdzieś na swoich zajęciach, szczęśliwe i bezpieczne a przede mną cały wolny wieczór! Ale nie taki z powodu opuszczenia i samotności, tylko taki zwyczajny, że niedługo wróci ktoś do domu i nie będę sama. Wtedy czytanie jest rozkoszą. Inne modele spędzania czasu nie pasują do czytania w moim przypadku.
To tyle tytułem wstępu.
Poprosiłeś mnie o 5 książek, które coś we mnie przekręciły. Tak, są takie. Ale czy 5?
1.”Kubuś Puchatek” i “Chatka Puchatka” – przez nie zostałam ukształtowana z wyboru Mamy już we wczesnym dzieciństwie. Znałam je na pamięć. Teraz już nic nie pamiętam, ale wtedy, gdy jeszcze nie znałam liter, “czytałam” sobie poszczególne rozdziały sama, przekładając strony książki gdy mamy nie było, a gdy była i znowu musiała mi je czytać, poprawiałam jej błędy, bo czasem, zmęczona, próbowała coś ominąć, trochę skrócić, uprościć. Nic z tego! Nie wolno było opuścić żadnej literki!
2.”Chłopi”. Przeczytałam tę powieść, wtedy dla mnie rzekę, jak miałam paręnaście lat. Długo przed tym, jak stała się lekturą. I całe szczęście, bo nikt poza mną spośród moich znajomych całych “Chłopów” nie czytał. Zachwycił mnie język, byłam zauroczona postacią Jagusi i czułam niesprawiedliwość wiejskiej społeczności, nie potrafiącej zrozumieć jej inności, jakbym to sama była napiętnowana. Po ukamienowaniu Jagny długo nie mogłam dojść do siebie. A imię Jagusia wydawało mi się najpiękniejsze z żeńskich imion przez wiele jeszcze lat. Aż ktoś mi powiedział, a ja uwierzyłam, że to to samo, co Jadwiga, którego to imienia nie znosiłam i mi przeszło.
3. A “Winnetou” doczytałam tylko do chwili, gdy go zabili! Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak się kończy ta książka i nic mnie to nie obchodzi.
4. Potem już ukochałam “Noce i dnie” ale wyjątkowo, po obejrzeniu filmu, raczej serialu, to film został mi w pamięci bardziej niż książka.
5. “Zniewolone dzieciństwo” – A. Miller odwróciło cały nurt mojej życiowej osobistej sagi. Przestawiłam się z kogoś, kto życie przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza na kogoś, kto uświadomił sobie jak bardzo mamy wpływ na swoje życie i innych. Jak wielkie winy popełnili zadufani w sobie rodzice, krzywdzący swoje dzieci od początku ich istnienia. Być może, gdyby nie tysiące lat “czarnej pedagogiki” nie byłoby Hitlera, Stalina, Holocaustu? Pora dorosnąć i spojrzeć na własne postępowanie z perspektywy tych, których istnienie od nas zależy!- taki powstał we mnie program do przekazania ludzkości pod wpływem tej literatury. Nie wypełniłam go, bo niby jak, ale przekonanie o jego słuszności we mnie trwa.
6. I jeszcze Fromma “Anatomia ludzkiej destrukcyjności”, parę pozycji z serii “Pisane przez życie”.
7. Najukochańszą autorką mojej młodości była oczywiście Chmielewska! Kiedyś, będąc na wakacjach w niewykończonym domku znajomych, czytałam “Lesia” opalając się na tarasie, który nie miał jeszcze barierki. I jak się zaczęłam śmiać, to w ostatniej chwili przed spadnięciem z pierwszego piętra na twarde podwórze uratował mnie gospodarz domu! Jakbym spadła, to byłaby śmierć ze śmiechu. I Chmielewska miałaby w swoim dorobku literackim ofiarę, która umarła ze śmiechu!
8. Ukochałam też Korczaka za jego “Jak kochać dziecko” i “Dzienniki” i te jakieś, nie pamiętam: “Jośki, Mośki i Srule” ?
I jeszcze dwie powieści o dzieciach ulicy, których tytułów nie pamiętam, ale nigdy w życiu za “Króla Maciusia”, który był dla mnie w dzieciństwie niestrawnie nudny i dzisiaj nie mogłabym przez niego przebrnąć.