opuncje nad urwiskiem

Jak tylko skończyłem tekst książki, wsiadłem w samolot wybierając ulubiony wakacyjny kierunek czyli Grecję. Tym razem malownicza niewielka wyspa Karpathos, chyba najbardziej gościnna i uśmiechnięta z tych, które dotąd widziałem. Góry i morze i z rzadka jakaś miejscowość. Sprawiająca wrażenie omal niezamieszkałej ale z doskonałymi warunkami dla turystów, już nie mówiąc o tym, że wszyscy znają angielski. Kiedy płynąłem wokół wyspy, z żalem patrzyłem na te wszystkie dzikie plaże, na które nie można się dostać w inny sposób niż z wody. Ale i te, do których prowadzą górskie drogi zapierają dech. Chciałbym umieć opisać wszystkie barwy morza, jak robiła to pewna Włoszka stojąca obok mnie na statku. Od akwamaryny po lazur. Zdecydowanie polszczyzna zachwytu jest uboższa. Wyspa zdrowych ludzi pachnąca żywicą, utopiona we wszelkich odcieniach błękitu. Miły odpoczynek po książce, która wyeksploatowała mnie absolutnie.

Na plaży i na basenie podglądałem co czytają inni. No więc sam czytałem piękną choć okrutną “Sońkę” Karpowicza (a kiedy książka się skończyła do tej Sońki naprawdę zatęskniłem), mądry i kipiący wywiad-rzekę Doroty Jareckiej z Andą Rottenberg “Już trudno”, Amosa Oza “Nie mów noc” o tym, czego ludzie w związkach sobie nie mówią i w co grają, opowiadania Sylwii Chutnik “W krainie czarów” a także oniryczną mini-powieść “W głowie Brunona Schulza” Maxima Billera. – Fakt, czytałem kompulsywnie, tak nagle uwolniony z pracy. Inni czytali przede wszystkim “50 twarzy Greya”, również powieści Dana Browna, Jo Nesbo i Stephena Kinga. Ale widziałem też “Austerlitz” Sebalda i poczułem już bliskość czytelniczą oraz “Hotel Lutetia” Pierre’a Assouline’a. No, może powieść Assouline’a choć literacko wyrafinowana bardziej nadaje się na wakacyjny wypoczynek. Każdego roku leżąc gdzieś na plaży i obserwując czytających wymyślam fabułę albo przynajmniej tytuł wakacyjnego bestsellera, który napiszę kiedyś, żeby po prostu oderwać głowę od poważnych tematów. W tym roku (może dlatego, że tuż po napisaniu książki) wymyśliłem jedynie grecki tytuł “Opuncja nad urwiskiem”. A wymyśliłem dokładnie w wiosce Mesochori, nad urwiskiem właśnie, wgryzając się w gorący miąższ opuncji. Jednak po konsultacjach zrezygnowałem, bo opuncja kojarzy się z kolcami a urwisko – wiadomo. Myślę też o bardziej swojskim tytule typu “Lato w agreście”, bo w innych owocach już była cała seria i zdaje się tylko agrest pozostał, no ale też ma kolce, więc i tu muszę skapitulować. Słowem wakacyjnej książki dalej nie napiszę ale nie przestanę marzyć.

Po powrocie wróciłem od razu do pracy. Wczoraj wymyślałem podpisy do zdjęć, za kilka dni “Wybór Ireny” ma wrócić od redakcji i konsultacji merytorycznej, więc ja wrócę do książki. Do jej czytania nowym, świeższym okiem. Praca idzie pełną parą i książka wyjdzie wczesną jesienią, a już w sierpniu na Festiwalu Warszawa Singera zapowiadające książkę spotkanie z udziałem m.in. córki Ireny. Bardzo się cieszę, że weźmie w nim udział. W ogóle cieszę się na Festiwal, bo to naprawdę mnóstwo ciekawych i fantastycznych spotkań, koncertów, spektakli i działań. W tym roku będę prowadził cztery spotkania literackie.

Spacerowałem dzisiaj Warszawą i znowu obudziła się moja miłość do tego miasta, które przygarnęło mnie, kiedy przyjechałem na studia. Mam całe okresy opozycji do Warszawy, bo trudno się w niej żyje, bo korki, bo nie jest to najbardziej uprzejme miasto na świecie, ale kiedy wracam nawet z krótkiego urlopu patrzę znów jak zakochany. Jakby się nagle ta Warszawa dla mnie przystroiła. Taka dzisiaj była leniwa, wakacyjna, wypoczęta. Snułbym się tylko ulicami i przyglądał ludziom. Na Nowym Świecie widziałem pana Tadeusza Konwickiego, w czasie jego codziennego spaceru. Spotykam pana Konwickiego, nie znając osobiście, odkąd przyjechałem do Warszawy. Od razu poczułem się znowu u siebie, kiedy tak szedł dziarsko i szybko, lekko zgarbiony, aby zniknąć w jednej z bram kamienic na Nowym Świecie. I tak sobie pomyślałem, że przecież tutaj mam Grecję.