Rower

To zdjęcie zrobiłem w Tel Awiwie nad rzeką Hayarkon

W słoneczne dni świat staje się dwakroć większy – pisał Andrzej Stasiuk w swoim ostatnim felietonie w “Tygodniku Powszechnym” i od razu kupiłem to zdanie. Wczoraj świat był dwakroć większy, nawet czas się wydłużył, z czego od razu skorzystałem siedząc pewnie z pięć godzin w ogrodzie, jakbym nie miał nic do zrobienia (a przecież sterta zaległości zawodowych rośnie). Koty podsypiały, a mnie się nawet nie chciało wstać z krzesła. Mógłby trwać ten dzień i trwać a nawet wydłużyć się trzykroć. A ja bym chętnie dłużej mrużył oczy. Dzisiaj od rana szaro i dzień się skrócił natychmiast. I od razu nie wiadomo za co się zabrać. Niech nikt nie mówi, że nie jesteśmy pod wpływem pogody. Gdzie kino hiszpańskie, a gdzie skandynawskie. Rozwibrowany świat Almodovara i rozświdrowana głowa von Triera. A my gdzieś w środku.

Chociaż można by mieć wątpliwości, wróciłem do lektury “Beksińskich” Magdy Grzebałkowskiej, niestety z powodu pilnych zawodowych lektur nie mogę przeczytać tak jak lubię, od deski do deski, choć książka napisana tak, że inaczej nie powinno się jej czytać. Bardzo mroczna historia, w każdym jej wymiarze. Znałem trochę Zdzisława Beksińskiego, Magda cytuje mnie w kilku miejscach. Teraz poznaję świat jego syna. Również świat żony. Przeczytałem prawie 300 stron i nie widzę nawet przebłysku szczęścia u nikogo z nich. Może jakieś drobiazgi radości, kiedy udaje się kupić nową płytę, bo i ojciec i syn mieli na tym punkcie fioła… Ale nie widzę, żeby Beksiński miał na przykład radość ze swojej pracy. No Salvador Dali to chyba nie był – w stosunku do swoich obrazów, bardzo zresztą różnych i bardzo nierównych, co sam doskonale wiedział. Nieustannie uwikłany w jakąś teatralną rzeczywistość, która musiała chyba się udzielać pozostałym. Obsesje, które brały się nie wiadomo skąd. Choćby montowanie zbiorników na 300 litrów wody pod sufitem w jednym z pokoi, żeby nie był uzależnionym od wodociągów, a co jeśli wody nie puszczą? Albo w stanie wojennym obsesje robienia ekstremalnych zapasów. Ogłoszenie w prasie, które dał, że skupuje papier toaletowy, spowodowało telefony od obcych ludzi śmiejących się z jego problemów gastrycznych. Pamiętam różne obsesje, o których mnie opowiedział. Na przykład, że nie chodzi do teatru ze strachu, że się aktor pomyli albo że się aktorce obcas złamie. Albo kupowanie krótkofalówek, żeby się szybko z żoną w sklepach znaleźć, jakby zaszła potrzeba. Mnoży się to i roi. I gdzieś w tym mały chłopiec, a później całkiem już dorosły facet, który myśli nieustannie o śmierci. Dla którego życie jest właściwie teatrem. Nie ma zahamowań. On nie chce być na krawędzi, on chce sprawdzić, co będzie jak spadnie. Ktoś mówi o Tomku Beksińskim w tej książce: “Nie doroślał. Wciąż strzelał z odpustowego pistoletu”. Czytam tę opowieść reporterską i czuję się jak w klaustrofobicznym świecie Franza Kafki. Od początku wiadomo, że ani jedno ani drugie życie nie ma dobrej puenty. Więc skąd to się wzięło? Bardzo intrygująca choć dołująca historia. Czytam dalej.

Zrobiło się już zupełnie ciemno, ale ptaki śpiewają jeszcze. Okno uchylone.  Chyba jednak sięgnę po drugi tom wspaniałej “Księgi łgarzy” mojego guru Jean-Claude’a Carriere’a, oba tomy wydało Drzewo Babel. Podczytuję sobie te filozoficzne powiastki, bo otwierają głowę i ładnie tam kwitną. Więc na puentę lekka abstrakcja, która ładnie kwitnie:

Krótka historyjka afrykańska:

Pewien człowiek podnosi kamień z ziemi, zamyka go w ręce i pyta drugiego:

– Zgadnij, co mam w ręku?

-Rower.

– Ach, oszukiwałeś. Patrzyłeś, jak go podnosiłem.

(z “Kręgu łgarzy. Tom 2”, Drzewo Babel, Warszawa 2014)