Konstelacje

Zbieram się i zbieram do napisania o premierze “Konstelacji” w Teatrze Polonia, a minęły już prawie dwa tygodnie. Ale ciągle zbyt dotkliwy, zbyt osobisty spektakl w reżyserii Adama Sajnuka. Tekst Nicka Payne’a w przekładzie Elżbiety Woźniak opowiada historię przypadkowe spotkania Marianne i Rolanda, młodych fajnych ludzi, którzy na siebie wpadają i wszystko, co stanie się dalej wydaje się nieuniknione. Ich wspólne życie (w różnych wersjach), wspólne zmęczenie, a później wspólne chorowanie (bo na raka choruje się wspólnie). Marianne, która zajmuje się fizyką kwantową dostrzega w życiu porządek, jakąś zależność od kosmosu, jakby wszystko było już zapisane, i jakby tylko to życie wystarczyło odegrać. Roland jest domorosłym producentem miodu. Nic więc dziwnego, że ich rozmowy, różne wersje tych rozmów iskrzą, są przepełnione humorem, czasem są po prostu bardzo śmieszne. Fajna para i cykl drobnych, codziennych zdarzeń w różnych konstelacjach decydujących o losie. I kiedy już wygodnie rozsiadłem się w fotelu, kiedy się pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze śmiałem, nagle okazało się, że nieuniknione dopiero jest przed Marianne i Rolandem. Że będą musieli się zmierzyć z jej chorobą. I właściwie czułem, że mnie wbija w fotel a nawet do niego muruje. Właśnie w tym roku ta opowieść, z którą od miesięcy przecież się mierzę. Z którą się wszyscy bliscy mierzymy. Również Adam, który ten spektakl wyreżyserował. Podziwiam jego odwagę i siłę. I naprawdę gratuluję ważnego, niezwykłego spektaklu. Maria Seweryn i Grzegorz Małecki zagrali być może swoje najważniejsze role w dotychczasowym dorobku. Wspaniałe. Porywające. Stworzyli wstrząsające studiów wspólnego bycia, w dobrym i złym. A to bardzo precyzyjnie napisany dramat, z rytmem i melodią, które nie dopuszczają dowolności ani błędu. W jakimś sensie na scenie Polonii dramat ten podporządkowany granej na żywo muzyce (Michał Lamża, Gwidon Cybulski), wyznaczającej tempo dialogom, scenom, piekielnie trudna sztuka. Maria Seweryn i Grzegorz Małecki mają w sobie partnerów najwyższej próby. Widać jak na sobie polegają, jakich mają w sobie sprzymierzeńców, podnoszących sobie wzajemnie poprzeczkę, wymagających od siebie samych i od partnera. Wspaniałe aktorstwo.

To było naprawdę niesamowite dla mnie, oglądać “Konstelacje” na scenie Polonii. Przypomniałem sobie, jak siedzimy z Agatą w Polonii, na widowni i oglądamy “Kontrabasistę” – monodram pana Jerzego Stuhra. To był ostatni spektakl, który widzieliśmy razem, w styczniu tego roku. Teraz oglądałem tam Jej historię. Tak to się miesza – i życie i teatr, decyzje, wybory i przeznaczenie. Konstelacje.

“Było, więc minęło” to tytuł mojej nowej książki. Jej bohaterką jest pani prof. Joanna Penson, “dziewczyna z Ravensbruck, kobieta Solidarności, lekarka Lecha Wałęsy”, cudowna, piękna postać. “Było, więc minęło” to cytat z wiersza Wisławy Szymborskiej “Metafizyka”. A jeśli minęło, to znaczy, że było. I to konkret, którego trzeba się trzymać. Książka wychodzi za około dwa tygodnie, jej wydawcą jest PWN.

Wisława Szymborska

“Metafizyka”

Było, minęło.

Było, więc minęło.

W nieodwracalnej zawsze kolejności,

bo taka jest reguła tej przegranej gry.

Wniosek banalny, nie wart już pisania,

gdyby nie fakt bezsporny,

fakt na wieki wieków,

na cały kosmos, jaki jest i będzie,

że coś naprawdę było,

póki nie minęło,

nawet to,

że dziś jadłeś kluski ze skwarkami.

(z tomu “Tutaj”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009)