Czekolada

Tekst za tekstem, sprawa za sprawą, temat za tematem i tak wypełniają się dnie. Alfek chce iść na deszcz, ale nie chce, żeby na niego padało – i jak kotu wytłumaczyć tę sprzeczność nie do pogodzenia?

Natalie Dessay w Traviacie Willy'ego Deckera, MET

Ubiegły tydzień jak w kalejdoskopie. Miłe towarzyskie, przyjacielskie spotkania. Kilka wieczorów w teatrze, z czego najjaśniejszym punktem była transmisja na żywo “Traviaty” z Metropolitan Opera w Teatrze Studio. Chyba tu pisałem, że bardzo lubię te transmisje, które pozwalają na bilokację. Być równocześnie w Studio w Warszawie i w MET w Nowym Jorku, patrzeć na amerykańską publiczność, która w tym samym czasie zajmuje swoje miejsca, patrzeć, jak się do siebie ludzie nachylają, szepczą sobie, zaglądają w program. Potem słyszeć strojenie się orkiestry. I wreszcie oglądać ten sam spektakl, w tym samym czasie, ale przecież widzieć go lepiej, w obrazie HD, ze zbliżeniami na artystów, to jakby mieć w operze najlepsze miejsca. Nie będę się mądrzył na temat wykonań, ale powiem tylko, że poza przepięknym głosem i jego barwą, francuska śpiewaczka Natalie Dessay jako Violetta okazała się też fenomenalną, charyzmatyczną aktorką. Zagrała tę tragiczną postać w najmniejszych niuansach, była poruszająca. Cóż za aktorka! Cóż za śpiewaczka! W ogóle w tej inscenizacji ona jedna grała, za to jak grała. Zachwyciła mnie też sama inscenizacja Willy Deckera, ascetyczna, oszczędna, przepiękna wizualnie. Zdjął Decker z poprzednich inscenizacji wszystko, co zbędne, nie naruszył samej historii, dodał kolorów, dał miejsce do grania. Wspaniały wieczór w teatrze. Aż nie chciało się z tej “Traviaty” wychodzić. Z przyjemnością, po raz kolejny chwalę Teatr Studio, który takie uczty raz po raz dostarcza.

Wyd. Czarna Owca

Poza tym krzyczę i zachęcam: wyszła właśnie nowa powieść Anny Boleckiej “Cadyk i dziewczyna”, książka była właśnie (czy też jest nadal) czytana przez Dorotę Landowską w drugim programie Polskiego Radia. Pisałem kiedyś o tej powieści, bo miałem tę przyjemność i zaszczyt czytać ją w maszynopisie. Teraz jest, mam egzemplarz i czytam raz jeszcze, odkrywając to, czego nie dostrzegłem przy pierwszej lekturze. Dlatego na pewno do “Cadyka i dziewczyny” będę tu wracał z podróży czytelniczej. Czytelnicy mojego bloga wiedzą, że Anna Bolecka należy do pisarek, które cenię najwyżej. Rzadko mam ochotę pisać o kimś aż tyle. Pomimo kilku rozmów z pisarką, jakie zamieściłem w książce “Hotel Europa”, napisałem dwa lata temu (pisałem go dokładnie w czerwcu 2010) spory tekst o jej książkach do “Bluszcza”. Umieszczam go dzisiaj na blogu w zakładce “kartki na kulturę”.

I w ogóle tak czasy i dnie się zmieniają. Istnieje coś takiego, jak bezczas, o którym opowiedziała mi Julia Hartwig w drugiej części naszej rozmowy, która ukazała się właśnie w “Bluszczu” kwietniowym. A ponieważ czasy istnieją równocześnie, bywa, że można odczuć więcej. Książkę “Cadyk i dziewczyna” przekazała mi Anna Bolecka kilka dni temu w pijalni czekolady Wedla na ulicy Szpitalnej. W tym samym domu Wedla, który zaprojektował jej pradziadek, wybitny architekt, Franciszek Brauman. Zresztą w książce, rodzina bohaterki mieszka na ulicy Próżnej, a przecież część tych domów to też dzieło Braumana. A w Wedlu, od dziesięcioleci przecież ta sama czekolada. A Wedel to przecież kwatera główna pani Barbary Krafftówny. I były i są i będą lata królewskie.

JULIA HARTWIG

BEZCZAS

Wytrzymać tydzień

wytrzymać rok

wytrzymać trzydzieści a potem siedemdziesiąt lat

Ale były lata których nikt nie liczył

królewskie

kiedy bawiliśmy się pod starymi dębami

i wieczność była przy nas

(z tomu “Bez pożegnania”, Sic!, Warszawa 2004)