Do tramwaju, na przystanku przy osiedlowym bazarku wsiadły trzy starsze panie. Nazwijmy je dla porządku Wanda, Hela i Jadzia. Nie wiem, jak miały na imię. Każda trzymała w ręku jakąś siatkę z zawartością. Wanda i Hela usiadły na wolnych miejscach. Jadzia stała.
Wanda: Bardzo jestem zadowolona z tej patelni.
Jadzia: Przecież jej nie użyłaś jeszcze.
Wanda: A jak miałam użyć? Przecież ją dopiero kupiłam. Ale mówię wam, dziewczyny, bardzo z niej jestem zadowolona.
Jadzia: Pokaż.
Wanda (wyjmuje z siatki): O, popatrz.
Jadzia: Iiiii!
Wanda: Co iiii?
Jadzia: Spali ci się wszystko. Niepolewana.
Wanda: Trzydzieści lat mam taką w domu, niepolewaną i nic nie przypala.
Jadzia: Jakby nie przypalała to byś nowej nie kupiła. Ja mam od trzydziestu lat polewaną, niemiecką, nic nie przypala. I nowej nie muszę.
Hela: Pokaż.
Wanda podaje patelnię siedzącej za nią Heli.
Hela: Nie, no, ładna.
Wanda: A ja z niej jestem bardzo zadowolona. I z tego garnka też.
Hela: Pokaż.
Wanda wyjmuje mały garnek.
Hela: No, ładny. Taki w sam raz do mleka. Żeby za dużo nie ugotować.
Jadzia: Iiiii.
Wanda: A co ci się w tym garnku nie podoba?
Jadzia: Nie wiem. Ale mały.
Hela: No, żeby mało mleka w nim.
Jadzia: Ja garnki wygrywam.
Wanda (z zainteresowaniem): Gdzie?
Jadzia: Na balach. Już mam cały komplet skompletowany. Ostatnio na balu w kasynie.
Wanda (z zainteresowaniem): Ty do kasyna chodzisz?
Jadzia: A na jakim balu mnie nie ma, zapytaj.
Hela: Mówiłam ci, usiądź.
Jadzia: Nigdy nie siadam. Jeszcze to mnie trzyma, że nie siadam. A jak ja tańczę… Ja bym chętnie nawet na taką młodzieżową dyskotekę poszła.
Wanda: Ja nie mogę, zastawka w sercu.
Jadzia: No to dupa. Fakt.
Wanda: A po co ci te garki? Jak tak je wygrywasz, to mnie daj któryś.
Jadzia: Jak to po co? Na łapówki. A ty nie wiesz, ile ja pożyczek biorę? Żeby dostać pożyczkę, to ja z prezentem idę. A taki garnek… O, zawsze jakiś grosz załatwię. Ja bym bez kombinowania nie mogła żyć. Całe życie oszukiwałam, i teraz bym sobie miała odpuścić na starość. Nigdy!
Hela: No, oszukiwała. Oszukiwała.
Jadzia: A ja jestem zadowolona z butów.
Jadzia wyjmuje z siatki parę czarnych niskich damskich butów.
Wanda: No, ładne. Ale takie sztywne. Odciski ci się porobią.
Jadzia: Tobie od siedzenia chyba się zrobią.
Hela: A ja jestem zadowolona z tych kartofli.
Hela podnosi reklamówkę kartofli.
Jadzia: Nie tak głośno, bo ludzie pomyślą, że miażdżycę mamy.
Jadzia patrzy na mnie wymownie.
Ja: Dlaczego? Ładna patelnia, ładne buty i ładne kartofle.
Hela: O, widzisz.
Jadzia: Chyba wysiadać trzeba.
Wanda: Gdzie? Tu?
Jadzia: No, on chyba do nas nie jedzie ten tramwaj.
Wanda: I ty jesteś taka warszawska cwaniara i nie wiesz, że ten tramwaj do nas jedzie. Obudź się.
Jadzia: Ja nim wcześniej nie jechałam.
Wanda: Bo masz miażdżycę.
Hela: Dziewczynki, nie kłóćcie się tak.
Wanda: Zajmij się swoimi kartoflami. Mogę ci nóż pożyczyć, jak chcesz obrać. Bardzo jestem z niego zadowolona.
Wanda wyciąga z siatki nóż do obierania kartofli.
Hela: No, ładny. Pokaż.
Wanda podaje jej nóż.
Hela obiera kartofla w reklamówce.
Hela: No, dobry.
Jadzia: Byście o czym innym niż gary porozmawiały.
Wanda: Ale o czym?
Jadzia: Na przykład, jaka jestem wspaniała. Mój zięć mi piosenkę skomponował i jest o tym, że ja jestem najlepszą teściową na świecie.
Wanda: Dyskusyjne.
Jadzia: A co ty wiesz o tym?
Hela: No, dobry ten nóż. Nie patrzyłam na zegarek, ale dwa ziemniaki migiem obrałam.
Wanda: No, dziewczynki, wysiadamy. I co, cwaniaro, ten tramwaj do nas nie jedzie?
*
A jechałem akurat na wywiad z Wojciechem Jagielskim, reporterem. I takie miałem preludium do rozmowy. Nie pamiętam, czy kiedyś tu zapisałem, ale jadąc autobusem któregoś dnia starszy pan, stojąc zaczął przemawiać do siedzących: “To jakaś epidemia z tym siedzeniem. Nieszczęście. Człowiek jedzie do pracy – siedzi, w pracy – siedzi, wraca z pracy – siedzi, w domu przy obiedzie – siedzi, a na noc się kładzie. Człowiek sobie postać nie zdąży. Niektóry to umrze i nawet nie zauważy, że sobie w ogóle nie zdążył postać”.
*
Uwielbiam te rozmowy w tramwajach, autobusach i na ulicy.
*
Mam tremę, bo przygotowuję się do wywiadu ze Sławomirem Mrożkiem. Czytam ponownie jego “Dziennik powrotu”. Znalazłem zdanie, które co sobie przypomnę, to umieram ze śmiechu: “Zawsze powtarzam, kiedy spotykam się z twierdzeniem, że wszędzie jest to samo i tak samo. A mianowicie: proponuję tym, którzy tak twierdzą, aby usiedli gołą dupą na blasze rozgrzanej do temperatury trzydziestu stopni Celsjusza, a potem na blasze rozpalonej do temperatury stu stopni – następnie zaś ocenili różnicę”.
Nie, no kocham Mrożka. A trema rośnie.