psy, koty i inne istoty

Koty. Tutka wydeptuje ścieżki w śniegu, Alf wybiera kuchenny stół, żeby poleżeć na słońcu. Wiem, że koty nie powinny chodzić po stołach. I co z tego, że wiem?

Praca w domu ma swoje zalety. Do jednej z nich należy obserwacja kotów. Jednak wcale nie jest łatwo narzucić sobie rytm, poddać sprawom zawodowym. Lubię siadać za biurkiem, patrzeć na leżącą obok listę spraw do załatwienia, tekstów do zdokumentowania lub napisania. Tegoroczny kalendarz się zapełnia. Robię notatki. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować chociaż część z tych zobowiązań.

Obiecuję sobie stale również większą regularność na blogu. Pomyślałem, że będę tu wpadał częściej, na przykład choćby z ciekawymi cytatami z książek, które czytam. Dlatego zrobiłem na szablonie zakładkę “dziennik lektur” i tam będę, na przykład nie mając czasu na większy wpis, zamieszczał choćby mały cytat z lektury. Czasem z moim komentarzem, czasem bez. A w dziale “kartki na kulturę” będę też zamieszczał teksty swoje pisane na różne okazje. Dzisiaj na przykład tekst, jaki wygłosiłem na spotkaniu z Uri Orlevem, w Instytucie Francuskim w Tel Awiwie, w grudniu 2011. To wprawdzie jedynie szkic, bo mówiłem z głowy i rozszerzałem swoje założenia, ale jednak coś mówi o pisarstwie Orleva.

A żeby nie było tak całkiem poważnie… Kilka dni temu poszedłem do kiosku kupić “Gazetę”. Schylam się do okienka, a tam, na fotelu na kółkach siedzi wielki, czarny dog. Myślałem, że źle widzę. Ale dog nachylił się i warknął. Dopiero wtedy zauważyłem kartkę: “Zaraz wracam”. Pomyślałem, że w tym czasie zrobię zakupy w markecie, który został niedawno otwarty przy sąsiedniej ulicy. Staję przy kasie, za młodą kobietą. Nie wie, jak ma się zwrócić do kasjerki i zarazem sprzedawczyni, która przez telefon komórkowy mówi taki monolog: “Nie, no mamusiu, cham, po prostu cham. Ja cię mamusiu rozumiem, ja bym się też, mamusiu bardzo zdenerwowała. Jak się czuję? No przecież zmęczona jestem, przecież już od kilku dni pracuję. Ja cię mamusiu bardzo podziwiam teraz, że ty tak wytrzymałaś w pracy…” A my stoimy. Nagle kasjerka nas zauważa i nie przerywając rozmowy robi ruch ręką, który oznacza, żeby wykładać towary na ladę. “Nie, mamusiu, dzisiaj nie mogę przyjechać, ale jutro może przyjadę”… Mówi i nabija na kasę fiskalną. Jednak jakiś kod nie działa, i już nie wiedząc co zrobić mówi do telefonu: “Poczekaj, kochana, ja za chwileczkę oddzwonię, no przecież mam klientów. Kocham cię, mamusiu”. Rozłącza się. “Pani ma tylko dwa produkty?” – pyta klientkę. “Nie, sześć”. “A gdzie są cztery?” – pyta. “W siatce, przecież już je pani nabiła w czasie rozmowy z mamą i schowałam je do torby”. “To proszę mi je pokazać, ja nic nie wiem, żebym je nabijała”. Klientka wyjmuje to, co już od niej dostała. “A… Chyba tak, chyba rzeczywiście nabiłam. Ale jak nabić ten sok, nie widzę kodów”. Myśli, myśli, jednak coś tam wbija. “Jakby mi pani dała jeszcze grosz, byłabym mega szczęśliwa” – mówi do klientki. Patrzymy na siebie. “Chyba panią uszczęśliwię” – mówi klientka podając jej grosz. Ja na to wtrącam: “Pani będzie mega szczęśliwa”. Kasjerka: “Co to w ogóle za słowo mega? Ja tego słowa bardzo nie lubię”. “Sama je pani powiedziała” – wtrąca klientka. “Niemożliwe” – odpowiada obrażona. Klientka płaci, wychodzi. Ja wykładam towary. Kasjerka do mnie: “Może ma pan gdzie zadzwonić, bo ja chciałabym kontynuować rozmowę”. I wykręca numer mamusi. “Tak, już jestem, mamusiu, ale ruch dzisiaj, mówię ci”… Stoję już z ciekawości, jak to wszystko się skończy. I kiedy tak czekam, aż zechce wbić kody na kasę, wraca klientka, która była przede mną. Pokazuje rachunek: “Tutaj jest napisane kapuśniaczek, a ja przecież  żadnego kapuśniaczka nie kupiłam”. “Przepraszam cię, mamusiu, zaraz oddzwonię… Tak, ale on kosztuje tyle, co sok, a mnie się już nie chciało szukać kodu tego soku”. W końcu mnie zauważa. “To wszystko, czy też coś pan schował do torby”. “Nie, niczego nie schowałem, to wszystko”. “Dobrze, że tak mało, bo muszę kontynuować rozmowę”…